wtorek, 5 lipca 2016

Rozdział 2

" You got to know when it's good to go 
To get your dreams up off the ground "
-Michael Jackson

 
Nadszedł dzień, w którym należało wrócić do Neverlandu i  zacząć poważnie myśleć nad aktywną promocją płyty. Trasa rozpoczynała się za siedem miesięcy, jednak już na trzy przed jej rozpoczęciem planowano próby.  Ponowne ćwiczenie wszystkich układów, wokali, efektów specjalnych, a więc całokształtu show, jakie miało się odbyć osiemdziesiąt dwa razy w przeciągu roku. Napawało go to radością i niesamowitą energią, kiedy myślał o fanach wykrzykujących pod sceną jego imię. Mimo tego bał się. Bał się czy podoła, bał się, czy starczy mu siły, czy nie wykończy się  fizycznie. Z trasy na trasę obserwował jak jego organizm, mimo iż wciąż niezwykle silny, powoli tracił swą kondycję. Nawet nie przyjmował do wiadomości, że to z powodu upływu kolejnych lat.  Michaelowi trudno było zaakceptować fakt, iż niedługo stuknie mu czterdziestka. Wciąż czuł się młodo, nie chciał się starzeć.
- Michael kochanie, gdzie jesteś? – Ze stanu kilkunastominutowego zamyślenia wyrwał go głos Elizabeth, która jak zapowiadała, przyjechała w odwiedziny.
- W salonie. – Poderwał się z kanapy i ruszył w kierunku holu. – Cześć Liz, miło mi cię znowu widzieć. – Przytulił się do niej mocno, prawie jak do własnej matki. Katerine nie raz dawała mu znaki, że czuje zazdrość patrząc na Elizabeth, zajmującą szczególne miejsce w jego sercu.
- Witaj Mike! – Zaśmiała się serdecznie i po chwili zmierzyła go wzrokiem. – Ostatnimi czasy strasznie schudłeś. Powinieneś coś zjeść, bo niedługo staniesz się niewidzialny. Zbieraj siły przed trasą. A właśnie, jak przygotowania?
- Na razie szykuję się na to wydarzenie mentalnie. Usiądź proszę. – Wskazał na dużą, skórzaną kanapę w salonie. – Masz na coś ochotę? Kawę, herbatę, coś mocniejszego?
- Może być coś mocniejszego. – Szybko zamrugała oczami, robiąc minę niewinnej dziewczynki. Michael jedynie zaśmiał się w duchu i poszedł nalać jej ukochanej whisky. – Opowiadaj kochany, jak się czujesz? Odreagowałeś trochę w Los Angeles?
- Sam nie wiem, wydaje mi się, że tak. Poznałem kogoś. – Uśmiechnął się lekko na przypomnienie tych wszystkich wspaniałych chwil, które spędził w jej obecności. – Ale znowu dzwoniła do mnie Lisa. – Jego ton zmienił się z ciepłego i radosnego na chłodny i nieprzyjemny.
- Czego tym razem chciała? – Była żona Michaela powoli ją irytowała. Nie potrafiła zrozumieć jej zachowania, mimo iż za sobą miała wiele przygód miłosnych, ślubów i rozwodów. Dlaczego najpierw go zostawiła, a teraz liczyła na ponowne przyjacielskie kontakty albo nie daj Boże na miłość? Czy nie widziała jak brunet cierpiał?
- Spotkać się ze mną. – Spuścił niezadowolony głowę i wpatrywał się w barwnie zdobiony dywan.
- Michael, zgodziłeś się prawda? – Westchnęła zrezygnowana. Zbyt dobrze go znała, wiedziała że mimo rad, ponownie zobaczy się z byłą panią Presley- Jackson. Mężczyzna w odpowiedzi podniósł wzrok, który wyrażał cały jego ból i złość na samego siebie.
- Nie potrafię jej odmówić.
- Abyś później nie żałował i nie zadręczał się po nocach. Oh zresztą, zmieńmy temat. Opowiedz mi lepiej o tej dziewczynie, o której wspominałeś przez telefon. Chyba ją polubiłeś, co? – Poruszyła wymownie brwiami, za co dostała poduszką. Michael zaśmiał się cicho i spojrzał na jej morderczą minę.
- Sophie jest naprawdę świetną osobą. Dużo się o niej dowiedziałem, kiedy spędziliśmy wczorajszy dzień w Disneylandzie. Łączy nas tak wiele. Ona podobnie jak ja kocha Piotrusia Pana, wesołe miasteczka, muzykę i wydaje mi się, że również taniec, bo coś o tym napomniała, że nie potrafi usiedzieć do „Black or White”. Dodatkowo maluje. Jeszcze nie widziałem jej prac, ale w najbliższym czasie będę chciał zobaczyć. Szkoda, że nie mogę jej na razie pomóc. – Liz  spojrzała na niego ze zdziwieniem, nie do końca rozumiejąc o czym mówi. – Sophie pracuje w barze, męczy się tam, bo chciała być artystką, a obsługuje zapijaczoną szajkę Los Angeles. Pragnę ją wesprzeć, ale maskuję się i zna mnie jako Jeffrey’a Smitha, zwykłego dźwiękowca z Sunset. – Westchnął cicho. Żałował, że musiał ją kłamać i ukrywać się za warstwą dobrego makijażu oraz ubrań. Tęsknił do normalnego życia i prostego zawiązywania nowych znajomości. Dlaczego on zmuszony był do kombinowania? Dlaczego nie mógł tak jak inni? Dlaczego to było takie niesprawiedliwe?
- Michael, to wspaniale że ją poznałeś. Z tego co słyszę, to naprawdę fajna dziewczyna. Tylko proszę cię, nie graj na jej uczuciach. – Tym razem to brunet się zdziwił słysząc słowa swej przyjaciółki, a ta pospiesznie wytłumaczyła mu swoje myśli. – Jeśli przywiąże się do Jeffrey’a Smitha, może przeżyć szok kiedy zobaczy Michaela Jacksona.
- Wiem Liz, wiem. Nie chcę jej skrzywdzić, ale na razie nie znamy się na tyle, bym mógł jej stuprocentowo zaufać. Też się boję, że może przeżyć szok i zerwać ze mną kontakt, ale co mam zrobić? Poznaliśmy się przez przypadek, nic o niej nie wiem, poza tym co mi powiedziała.
- Ufasz jej choć trochę?
- Wydaje się być naprawdę w porządku. Jest bardzo naturalna i wesoła, polubiłem ją. – Uśmiechnął się, wspominając jej radosne i podekscytowane oczy, kiedy mieli iść na Peter Pan’s Flight. Chciał ją poznać bliżej, chciał jej zaufać i móc się ujawnić. Męczył go ciągły makijaż, z drugiej strony nie wiedział jak zareaguje Sophie. Być może tak jak mówiła Liz, a tego by sobie nie wybaczył. Pragnął, by stali się przyjaciółmi, osobami, które mogą się wspierać i ufać wzajemnie.
- W takim razie działaj Michael, działaj. Mam nadzieję, że mi również dane będzie ją poznać.

~*~

Sophie od kilku dni zachowywała się nieswojo, co zauważyła Michelle. Martwiła się o nią, bo brunetka prawie nic nie mówiła, nie jadła i nie spała. Jej egzystencja po powrocie z The Roxy, opierała się głównie na pracy i malarstwie. Zamykała się na całe noce w swoim pokoju, z którego dochodziły jedynie dźwięki cicho grającego radia i od czasu do czasu krzyk i płacz Sophie. Najgorsze było w tym wszystkim to, że nie chciała sobie pomóc, nie ujawniała co jest powodem jej zachowania, przez co Michelle odchodziła od zmysłów, kombinując w jaki sposób polepszyć jej stan. Mimo starań, wszelkie próby szły na marne. Dziewczyna opornie robiła dalej to, co do tej pory, powoli wyniszczając swój organizm. Przez tydzień zmieniła się nie do poznania. Strasznie schudła, a pod jej oczy zawitały cienie.
- Sophie do cholery jasnej, zjedz tą pieprzoną kolację, bo wyważę drzwi! – Michelle nie wytrzymała i wybuchła od nadmiaru złości i bezsilności, która gromadziła się w niej od kilku dni. Mimo, że czasami dochodziło między nimi do sprzeczek, to jednak kochały się jak siostry. – Sophie, słyszysz mnie? Proszę cię, zjedz coś. Tak się martwię. – Nie zareagowała, co zdziwiło ją jeszcze bardziej. Jak do tej pory Sophie zawsze odpowiadała jej chociażby krótkim „później” lub „nie mam ochoty”, a teraz słyszała jedynie głuchą ciszę. – Mała, wszystko w porządku? – Zapukała mocnej do drzwi, lecz gdy dłuższą chwilę nie działo się nic, postanowiła otworzyć pokój przyjaciółki za wszelką cenę. Mocno kopnęła w dzielącą ich barierę, lecz nie dało to oczekiwanego efektu. W reszcie złapała leżący w szafie młotek i zamachnęła się, uderzając w drzwi, które ustąpiły. Wtedy ujrzała przerażający widok. Jej przyjaciółka leżała nieprzytomna na ziemi, otoczona stworzonymi przez te kilka nocy obrazami, trzymając w ręce pędzel, z którego kapała farba. Pospiesznie sprawdziła czy oddycha i zadzwoniła po pogotowie. Czuła się winna, że nie dopilnowała Sophie, że nie naciskała bardziej. Po jej policzkach pociekły pierwsze łzy. Nigdy sobie nie daruje, jeśli jej przyjaciółce coś się stanie. W krótkim czasie w mieszkaniu pojawili się ratownicy medyczni i zabrali nieprzytomną dziewczynę do szpitala,  jednocześnie zabraniając, by Michelle jechała z nimi. To w żaden sposób na nią nie wpłynęło, pospiesznie zamówiła taksówkę i pognała za Sophie, która nieświadoma niczego błąkała się w bliżej nieokreślonej rzeczywistości. Było ciemno, bała się, a jej strach narastał z minuty na minutę. Dopiero gdy usłyszała jakieś głosy dochodzące spośród tej ciemności, nieco się uspokoiła. Oślepił ją blask szpitalnych lamp. Młoda pielęgniarka podpinała jej kroplówkę, patrząc na nią z politowaniem.
- Co się stało? – Spytała zachrypniętym głosem, czując suchość w gardle.
- Zasłabła pani na skutek odwodnienia. Za chwilę zawołam lekarza, powinien z panią porozmawiać. – Zakończyła poprzednią czynności i opuściła pomieszczenie, zostawiając zdezorientowaną Sophie samą sobie. Dziewczyna nie kojarzyła, jak znalazła się w szpitalu. Co prawda ostatnimi czasy zaniedbała własne zdrowie, lecz nie sądziła, że aż do tego stopnia.
- Dzień doby, widzę że już się pani wybudziła. – Do sali wszedł wysoki, uśmiechnięty mężczyzna. – Moje nazwisko Adams, zajmę się pani najbliższymi badaniami. Zostanie tu pani jeszcze dwa dni, musimy sprawdzić czy to nic poważniejszego niż tylko zasłabnięcie na skutek odwodnienia.
- Aż dwa dni? – Spytała lekko przerażona. Nie lubiła szpitali, a tym bardziej ciemnych, samotnie spędzonych nocy w tym okropnym miejscu.
- No niestety. Proszę powiedzieć, kiedy ostatnio pani spała lub coś jadła?
- Jadłam wczoraj śniadanie. A spać, no cóż nie miałam za bardzo czasu. Ale w ciągu dnia zawsze starałam się zdrzemnąć. – Tłumaczyła się, chociaż wiedziała że jej zachowanie było co najmniej nieodpowiedzialne.
- To zdecydowanie zbyt mało, pani organizm potrzebuje dużo energii w postaci regularnych posiłków i przede wszystkim snu. Odwodnienia nie można bagatelizować, gdyby nie pani przyjaciółka, nie byłoby tak kolorowo. – Doktor Adams spojrzał na brunetkę, która momentalnie spuściła wzrok. Było jej tak głupio. Od tygodnia olewała rady Michelle, troszczącej się o jej dobro. W tej chwili nie chciała niczego innego, jak tylko ją zobaczyć i przeprosić za swoje zachowanie.
- Czy ona będzie mogła za chwilę tutaj wejść? – Spytała niepewnie spoglądając na lekarza. Wydawał się być sympatyczny. Miała rację, nie sprawiał problemu i zaprosił Michelle do środka, po czym opuścił sale, zapowiadając, że przyjdzie wieczorem z wynikami badań krwi.
- Sophie, jak ja się o ciebie martwiłam! Jak jeszcze raz odwalisz taki numer, to jak Boga kocham wyrwę ci jelita i zawieszę na żyrandolu. – Wtuliła się w przyjaciółkę, ciesząc się że jest cała i zdrowa. No może nie do końca, bo lekko odwodniona.
- Michie, przepraszam cię za wszystko. Za to, że byłam taka uparta i że nie słuchałam twoich rad. Po prostu bardzo zależy mi, aby w końcu dostać się do jakiejś szkoły plastycznej i spełniać się zawodowo. Obecna praca mnie męczy, nie mam do niej chęci ani siły do tego stopnia, że zawzięłam się by malować jak najwięcej, ćwiczyć, by osiągnąć upragniony cel. – Powiedziała prawie jednym tchem to, co od kilku dni zaprzątało jej myśli. Można rzec, że jej niemoc przerodziła się w skrajną desperację. Tak mocno chciała móc malować profesjonalnie, początkowo na uczelni, a później we własnym warsztacie. Marzyła, że coś osiągnie w tym kierunku. Nie było to nic wygórowanego, na przykład że zostanie drugim Michałem Aniołem, czy Rafaelem Santi, lecz pragnienie tworzenia dzieł, które ktoś doceni i powiesi we własnej, domowej kolekcji. W jej snach pojawiały się wizje wernisaży, na których ludzie podziwiali jej dzieła. Nie mogła odpuścić, nie teraz.
- Oj mała, jestem pewna, że ci się uda, ale nie rób wszystkiego na raz. Daj sobie trochę czasu, odpocznij i racjonalnie rozkładaj zajęcia. – Ich rozmowę przerwał dźwięk telefonu Sophie. Spojrzała na numer i przeprosiła brunetkę na chwilkę.
- Tak słucham?
- Cześć Sophie, tutaj Jeff. Miałabyś może chwilę, aby się zobaczyć? – Jego głos był nieco smutny, lecz pełen nadziei na spotkanie, przez co dziewczynie trudno było odmówić.
- Cześć, przepraszam ale nie dam rady. Jestem w szpitalu i dopiero za dwa dni wychodzę. Wtedy będziemy się mogli umówić, o ile będziesz mieć czas. – Sophie przelotnie spojrzała na Michelle, której wesoła mina mówiła wszystko. Wywróciła jedynie oczami i kontynuowała rozmowę.
- Matulu, a co ci się stało? To znaczy, jeśli mogę wiedzieć. – Natychmiastowo się poprawił, by nie wyjść na niewychowanego i wścibskiego.
- Troszkę ostatnio przesadziłam z rozwijaniem swoich pasji i się odwodniłam. Musieli mi podpiąć kroplówkę, ale tak jak mówiłam, za dwa dni czmycham stąd.
- W takim razie do zobaczenia za dwa dni, dbaj o siebie i zdrówka życzę.
- A dziękuję. Wpadnij do mnie do mieszkania, poznasz Michelle i zobaczysz moje obrazy.

~*~

Została mu godzina drogi do Los Angeles, już nie mógł doczekać się spotkania z Sophie, która działała na niego jak kojący lek. Potrzebował jej uśmiechu i humoru, aby zapomnieć o nieudanej wizycie Lisy w Neverlandzie. Spoglądał w okno, przypominając sobie całą gorycz tamtego wieczoru.
Czekał na byłą żonę, licząc że uda im się dojść do porozumienia, pójść krok dalej. Jednak kiedy tylko kobieta przekroczyła próg jego domu, zawiało chłodem. Nie przypominała tej samej osoby, która prosiła o spotkanie, to nie mogła być ona.  Już dawno uświadomił sobie, że Lisa ma dwie twarze.
Mieli porozmawiać nad przyszłością, co planują zrobić, czy zostaną przyjaciółmi i podtrzymają kontakt. Chciał, aby ich relacje były normalne, by nie musieli rzucać się mięsem w mediach, tworząc śmieszną nagonkę na poprzedni związek. Lisa mimo iż w pewnym momencie przełamała się i ustąpiła, to w dalszym ciągu dawała mu do zrozumienia, że nic z nich już nie będzie. Ten czas przeminął i muszą ułożyć życie na nowo. Jedynym pozytywnym elementem spotkania były przeprosiny Lisy za wszystko, co zrobiła źle, kiedy już miała wychodzić. Jej serce zmiękło i zgodziła się na spotkania, po czym opuściła go. Został sam z kłębkiem dręczących myśli. Michael był zmęczony całą tą sytuacją, a spotkanie przyniosło mu więcej wątpliwości niż rozwiązań.
- Panie Jackson, za chwilę będziemy na miejscu. – Usłyszał niski głos swojego ochroniarza, który uratował bruneta przed jeszcze większym pogłębieniem się w analizę smutnych, życiowych wydarzeń.
- Dziękuję. Dzisiaj nie będziesz musiał za mną iść, chyba że gdzieś wyjdziemy z jej mieszkania. – Oznajmił krótko i dostrzegając blok dziewczyny, odpiął pasy, a następnie szybko wysiadł z wozu. Pewnym krokiem podążył w stronę klatki schodowej, gdy uświadomił sobie, że nie zna numeru mieszkania. Szybko zadzwonił do Sophie, która chwilkę później wyszła do niego i przywitała ciepło.
- Chodź Jeff, Michelle nie może się doczekać, aż cię pozna. – Zaśmiała się i ruchem ręki nakazała iść  za sobą. Kiedy weszli do mieszkania zobaczył, jak bardzo artystyczną duszę ma jego koleżanka. Jej dom wyglądał jak galeria sztuki, wszędzie wisiały piękne, przykuwające spojrzenie obrazy. – Jeff, to jest Michelle, Michelle to jest Jeffrey. – Sophie przedstawiła ich sobie, a Michaelowi wydawało się, że gdzieś ją już kiedyś widział, tylko nie pamiętał dokładnie gdzie. Możliwe, że Michie kręciła się po Sunset podczas jego poprzednich spacerów i rzuciła się w oczy.
- Sophie mi o tobie opowiadała, ponoć zajmujesz się muzyką.
- Tak, ale to nic szczególnego. Kręcę się wokół zespołów, zajmuję nagłośnieniem i takimi sprawami. A ty co robisz?
- Razem z tą panią – wskazała na swą wyszczerzoną przyjaciółkę – pracujemy w The Roxy. Przy czym, ja mam po pracy luz, a ona zasuwa przy obrazach. Sam zresztą widzisz. – Pokazała na dzieła Sophie, a ta lekko się zarumieniła. Jeffrey był pierwszą osobą „z zewnątrz”, której pokazywała swą sztukę. Była nieco skrępowana, ale też podekscytowana.
- Wow, muszę przyznać, że masz ogromny talent. Ile tego masz? – Spojrzał z zachwytem na brunetkę, a jej twarz przybrała jeszcze intensywniejszy kolor.
- Może z trzydzieści obrazów. Więcej mi się nie zmieści do pokoju, a nie chcę zastawiać całego mieszkania. Chcesz zobaczyć resztę? – Zaproponowała nieśmiało, a kiedy Michael zgodził się, rozpromieniała i ukazała szereg bielutkich ząbków. –Sama nie wiem, co robić z tyloma pracami. Szkoda ich wyrzucać, ale z drugiej strony muszę mieć miejsce na nowe.
- Nie próbowałaś ich sprzedawać? Są wspaniałe! – Okręcił się wokół siebie, po kolei analizując każdą pracę.
- Dziękuję. – Uśmiechnęła się serdecznie. – O! Poczekaj, zapomniałam, że mam coś dla ciebie. – Przybrała tajemniczy wyraz twarzy, a Michael zastygł w oczekiwaniu. Sophie powoli wyciągnęła zza szafy sporych rozmiarów obraz, odkryła go z narzuconej płachty i pokazała mężczyźnie, któremu jak na zawołanie zalśniły oczy. – Podoba ci się? – Spytała z nadzieją, lecz kiedy nie odpowiadał przez dłuższy czas, straciła pewność siebie i speszyła się. Michael jak zaczarowany analizował to, co dane mu było ujrzeć. Obraz przedstawiał jego ukochanego Piotrusia Pana trzymającego za rękę Wendy podczas lotu nad zamglonym, pochłoniętym mrokiem nocy Londynem, oświetlonym jedynie blaskiem księżyca. Za nimi podążali bracia Wendy oraz dzwoneczek. Całokształt prezentował się naprawdę baśniowo. Michael delikatnie przejechał opuszkami palców po obrazie, wyczuwając jego chropowatą fakturę.
- Sophie, to jest po prostu… piękne. Nie wiem jak ci dziękować. – Przytulił ją mocno, jakby w ten sposób chciał wyrazić stopień wdzięczności. Już wiedział, gdzie zawiśnie obraz. W  Neverlandzie, najlepiej na widoku, by mógł go codziennie podziwiać.
- Cieszę się, że ci się podoba. – Zaśmiała się widząc jego rozanieloną minę. Nie sądziła, że ten drobiazg sprawi mu aż tyle radości. Tym bardziej czuła dumę, że to jej dzieło i komuś naprawdę się spodobało. Praca jednak nie poszła na marne, mimo iż delikatnie z nią przesadzała.
- Podoba? Ja jestem zachwycony! Jeszcze raz dziękuję. Skoczę go zapakować ostrożnie do samochodu. Właśnie, może wyskoczymy gdzieś na spacer? Ładna dzisiaj pogoda. Michelle idziesz z nami? – Uśmiechnął się do czytającej coś dziewczyny.
- Nie chcę wam przeszkadzać, a dodatkowo wybaczcie, lecz w telewizji puszczają dzisiaj powtórkę MTV Video Music Awards z ubiegłego roku, które było tak genialne, że nie mogę go przegapić. Michael Jackson, Janet Jackson, Slash, Green Day, wiecie, jest co oglądać. Także ja tu zostanę, a wy bawcie się dobrze. – Uśmiechnęła się serdecznie i puściła im oczko, po czym zadowolona usiadła przed telewizorem. Michael w duchu błagał, aby dziewczyna nie skojarzyła jego głosu no właśnie… z jego głosem! To mogło by popsuć cały plan. Chciał ujawnić się Sophie, lecz nie teraz i nie w takich okolicznościach. Pospiesznie spakował obraz i razem z przyjaciółką opuścił jej mieszkanie. Udali się w stronę pobliskiego parku, który chociaż niewielki, dawał możliwość odetchnięcia od miejskiego zgiełku. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, kiedy usiedli pod drzewem i obserwowali otaczającą naturę. Ostatnie promienie głaskały ich twarze, a oni siedzieli z zamkniętymi oczami poddając się tej drobnej przyjemności.
- Sophie, czy to przez malarstwo wylądowałaś ostatnio w szpitalu, bo wspominałaś coś, że przez pasję? - Spojrzał na nią, miała dalej przymknięte powieki i zażywała kąpieli słonecznej. Rzeczywiście dużo schudła przez ten tydzień i jej twarz, choć dalej radosna nabrała zmęczonego wyrazu, co trochę go zaniepokoiło.
- Cóż, trochę przesadziłam, przyznaję. Bardzo zależy mi na dostaniu się do szkoły plastycznej. Muszę cięgle ćwiczyć, a że w dzień nie mam czasu, to zarywałam noce. Wiem, głupie to, ale nie umiałam się powstrzymać. - Westchnęła cicho na wspomnienie ostatnich wieczorów, podczas których nie potrafiła opanować chęci tworzenia. Całkowicie oddawała się sztuce, która była dla niej jedną z najważniejszych rzeczy w życiu.
- Nie, to nie jest głupie. Rozumiem cię. Niedługo z pewnością osiągniesz cel. - Uśmiechnął się lekko. W głowie tworzył plan, jak pomóc jej się zrealizować. Często czuł to co Sophie. Pojmował jej chęci jak nikt inny, w końcu też był artystą. Niejednokrotnie zarywał noce, kiedy miał wenę i pisał piosenki.
- Tak myślisz? - Otworzyła oczy i spojrzała z nadzieją w jego stronę.
- Oczywiście, że tak. Masz ogromny talent, który wkrótce ktoś ważny w tej dziedzinie doceni. - Rozmowę przerwały im pierwsze dźwięki "Kiss" Prince'a. Spojrzeli na źródło dźwięku. Jakieś dzieciaki tańczyły do piosenki puszczanej z niewielkiego boomboxa.
-Kiedyś śmigałam z bratem po Nowym Jorku jak oni. - Wskazała na grupę tancerzy. - Kochałam to robić. Chodziłam na jazz, a później na taniec nowoczesny. Zanim zaczęłam malować marzyłam o karierze w studiach tańca na Broadway'u.  - W głębi serca tęskniła za tańcem i czasami żałowała, że nie poszła w tym kierunku. Może byłoby jej łatwiej się wybić? Teraz jednak było za późno.
- Już nie tańczysz?
- Odkąd wyleciałam z Nowego Jorku. Ponownie w grę wchodzą pieniądze. Dodatkowo, czasowo bym nie wyrobiła. Wieczorem idę do pracy, a rano staram się wysypiać i tak w kółko. Może jednak kiedyś... Sama nie wiem, czy podołałabym. Nie robiłam tego od czterech lat.
- To jak jazda na rowerze, tego nie da się zapomnieć. - Uśmiechnął się szeroko. - Chodź idziemy do nich, zobaczymy czy coś jeszcze potrafisz. - Wstał i pociągnął ją za rękę, a dziewczyna była w stanie krzyknąć coś w stylu "Chyba całkiem powariowaliśmy." - Cześć młodzieży, możemy się przyłączyć? - Spytał grupkę zdezorientowanych dzieci, która jednak bez wahania zgodziła się. Razem szaleli do końcówki utworu Prince'a. Tuż po nim usłyszeli "I Wanna Dance with Somebody" Whitney Houston i muzyka zawładnęła nimi na dobre. Nie przejmowali się ludźmi przechodzącymi obok i wgapiającymi się w nich jak w dziwolągów, czerpali radość z tego co kochali. Michael spoglądał na Sophie, która uśmiechnięta od ucha do ucha wykonywała kolejne, typowe dla funku kroki. Musiał przyznać, że miała bardzo dobry warsztat i wyczucie rytmu, aż przyjemnie było na nią patrzeć.
- Dzieciaki co tam jeszcze macie? - Zapytała uśmiechnięta, kiedy kawałek dobiegł do końca.
- A no mamy "Smooth Criminal" Michaela Jacksona, "I Feel Good" Jamesa Browna, "Wake Me Up Before You Go Go" Georga Michaela. Trochę tego jest.
- Dawaj "Smooth Criminal", ćwiczyłam to w szkole tanecznej. Pamiętam, na tą piosenkę był istny szał, każdy chciał się  nauczyć jej układu. - Michael uśmiechnął się w duchu i usiadł na ławce pod pretekstem odpoczynku. Nie mógł się zdradzić, a dodatkowo pragnął zobaczyć jak brunetka poradzi sobie w jego choreografii. Zaskoczyła go kolejny raz tego wieczoru. Ruchy Sophie były dopracowane prawie do perfekcji, jakby ćwiczyła je codziennie, pełne gracji i wdzięku. Dzieciaki otaczające ją, tylko nadawały tej sytuacji uroku. Michael czuł się nad wyraz przyjemnie podziwiając małe, uliczne show, które z czasem przyciągnęło większą liczbę gapiów. Układ rzeczywiście wyglądał dobrze, zwłaszcza że dzieci również go umiały.
- O matulu, dawno się tak nie ubawiłam. - Rzuciła Sophie, kiedy piosenka dobiegła do końca i mogła usiąść obok swojego towarzysza. - Nie było najlepiej, bo dość długo nie tańczyłam i wypadłam z formy, ale pod kątem zabawy, było cudnie.
- Bardzo dobrze ci poszło, nie wiedziałem, że potrafisz tak śmigać.
- Naprawdę? Dziękuję ci. Czemu nie chciałeś zaszaleć do "Smooth Criminal"? Z tego co widziałam, to tańczysz doskonale. Uczęszczałeś do jakiejś szkoły?
- Nie znam za bardzo układu tej piosenki. - Zmyślił na poczekaniu, aż sam miał ochotę się śmiać. Gdyby obudzono go w środku nocy i puszczono urywek, doskonale wiedziałby od jakiego kroku zacząć. Trochę bolało go fakt, że nie mówił prawdy. Teraz było to nawet pomocne, aby dowiedzieć się czegoś o sobie, lecz w niedalekiej przyszłości mogłoby odwrócić się przeciwko niemu. Sophie ciężko będzie wybaczyć mu te kłamstwa, bardzo dobrze o tym wiedział. - Ogólnie to jestem samoukiem. Dużo tańczyłem w domu z braćmi, oglądałem występy Freda Astaire'a i tak się uczyłem.
- Masz rodzeństwo? - Spytała zaskoczona. Faktycznie do tej pory nic o nich nie mówił.
- Tak, moja rodzina jest dość duża. - Uśmiechnął się, nie chcąc zdradzać szczegółów. - Kiedyś poznam cię z moją siostrą, na pewno się polubicie.

- W takim razie nie mogę się doczekać. - Odwzajemniła uśmiech. - Chodźmy już, ściemnia się. – Zadrżała, wypowiadając zdanie i wstała z ławki. Michael zrobił to samo i razem udali się w stronę jej bloku.

_____________________________________________________________
Wstawiam dla Was obraz, który był dla mnie inspiracją i o którym mowa 
w rozdziale. W rzeczywistości należał do Michaela i znajdował się w Neverlandzie, 
a kilka lat temu został zlicytowany. 


czwartek, 30 czerwca 2016

Rozdział 1

"Oh, it's such a perfect day
I'm glad I spent it with you."
-Lou Reed


Rano, a właściwie już w południe Michaela obudził dźwięk niemiłosiernie hałasującego telefonu. Nie uśmiechało mu się odbierać, dopiero co zasnął, a już go brutalnie budzono drażniącym pikaniem. Przelotnie spojrzał na numer - Elizabeth - chcąc, nie chcąc wypadało porozmawiać. Leniwie podniósł się do pionu i nacisnął zieloną słuchawkę.
- Halo?
- Cześć Mike, dzwonię, bo chciałam spytać jak się czujesz. Karen mówiła, że tak sobie, więc trochę mnie to zmartwiło.
- Liz, jest wcześnie rano… - Mruknął przecierając zaspane oczy.
- Kochany już jest jedenasta, nie sądzisz, że czas najwyższy wstać? - Zaśmiała się jak zwykle zresztą, gdy go budziła.
- No dobra, zaraz wstanę. U mnie w porządku, niedługo zapomnę o zmartwieniach, nadchodzi trasa. - Westchnął na samą myśl o próbach i całym tym stresie związanym z koncertami i podróżami. Kochał fanów i kochał występy, a na scenie czuł się lepiej niż gdziekolwiek indziej, jednak reszta spraw nie należała do najprzyjemniejszych. Jego organizm nie radził sobie z ciągłymi zmianami stref czasowych i nadmierną adrenaliną, przez co miał jeszcze większy problem ze snem oraz długotrwałym zmęczeniem.
- Michael, pamiętaj że jakby coś się działo, coś cię trapiło to możesz mi się wygadać. Mam świadomość, rozwód to świeża sprawa, ale chyba wiesz... Nie mogło być inaczej. Lisa, przepraszam, że ci to mówię, ale chciała pieniędzy. Przypomnij sobie waszą intercyzę.
- Wiem Liz.  Ja a po prostu się przyzwyczaiłem do tego, że była przy mnie. No chociaż na początku…
- Sam widzisz ile się zmieniło. Teraz zaczniesz nowy rozdział w życiu. Znajdziesz kogoś lepszego, gwarantuję ci to. Może poszukaj w innym środowisku… Celebryci to raczej kapryśne osoby i ciężko jest znaleźć wśród nich drugą połówkę. Dobra, ale co ja będę truła. Trzymaj się kochany. Niedługo wpadnę do Neverlandu, to się zobaczymy. Buziaki. - Cmoknęła do słuchawki, jak miała w zwyczaju i rozłączyła się. Michael odłożył telefon i tępo wpatrywał się w beżową ścianę, na której wisiała kopia "Narodzin Wenus" Sandro Boticelli'ego. Sam nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Może Liz miała rację, może to wszystko to była umowa złudnie przypominająca małżeństwo? Prawda, początkowo Lisa i on byli szczęśliwi, ale później to uczucie zgasło, jak paląca się na delikatnym wietrze świeczka. Pojawiły się rozjazdy, coraz mniejsza ilość czasu spędzana razem, odmienne zainteresowania, no i najważniejsze pieniądze dla Lisy w spadku od Elvisa. Może rzeczywiście tak miało być? Nie miał najmniejszego pojęcia.

~*~

- Michelle i jak się czujesz? Mogę wejść? - Sophie oparła się o drzwi łazienki i oczekiwała na jakiś sygnał od przyjaciółki, która pół nocy umierała z powodu silnego bólu żołądka. Oczywiście dziewczyna czuwała przy niej, więc spanie miała z głowy. Na szczęście dzisiaj przypadało jej wolne i nie musiała iść do tej szczerze znienawidzonej przez siebie pracy.
- Jasne, właź. Tylko się nie wystrasz, bo wyglądam jak Godzilla.
- Oj nie jest tak tragicznie. - Przysiadła obok koleżanki opartej o klapę sedesu.
- Taaa, zawsze byłaś mistrzynią kłamstwa. - Przewróciła oczami, na co Sophie wybuchła śmiechem. - Dobrze, że chociaż tobie jest wesoło. Eh, błagam cię zajmij mnie czymś, opowiedz cokolwiek, bym nie myślała o tym cholernym żołądku. - Usiadła po turecku, przytulając do siebie poduszkę.
- No dobrze. Wczoraj miałam dość nieprzyjemną sytuację, gdy wychodziłam z klubu. Jakiś gość chciał mnie siłą zabrać do siebie do domu i prawie by do tego doszło, gdyby nie pewien blondyn. Jeffrey… Tak, miał na imię Jeff. To on mnie uratował, a później jeszcze opatrzył rozcięcie na policzku. Rozmawialiśmy chwilę i wydawał się być naprawdę miły i taki hm… opiekuńczy, mimo że znaliśmy się od godziny. Tylko coś mi w nim nie pasuje. - Zastanowiła się, a Michelle ponownie przewróciła oczami.
- Jak zwykle coś ci nie pasuje. Nie martw się, pewnie nie jest dealerem, ani alfonsem, ani kimś z mafii. Nie doszukuj się drugiego dna mała.
- Nie o to chodzi, po prostu mówił, że jest dźwiękowcem kapel z Sunset, a ja go jeszcze nigdy nie widziałam. Doskonale wiesz, że jeśli chodzi o zespoły i ich obsługę to mam do tego pamięć. Coś mi tu nie gra.
- Błagam cię, może jest nowy albo dopiero co przyjechał. Szukasz dziury w całym. A powiedz, był chociaż przystojny? - Michelle wymownie poruszyła brwiami, wywołując tym razem wywrócenie oczu u Sophie. Brunetka jak zwykle musiała patrzeć na jej nowych znajomych jak na potencjalnych przyszłych mężów, najlepiej przystojnych i bogatych. Być może miało to związek z jej nieciekawą przeszłością i wychowywaniem się w dzielnicy nędzy. Teraz, kiedy odbiła się od dna, szukała drogi do sławy i bogactwa, a to najprostsze było do zdobycia nie poprzez pracę, ale dobrego partnera. Sophie mimo iż ją kochała, nie popierała tego podejścia i planu na życie. Ona wychowana została inaczej. Rodzice od dziecka wpajali jej, że najpierw ma się dobrze wyedukować, a następnie zająć przyzwoitą posadę, która przyniesie duże zyski, a tym samym autonomię majątkową w ewentualnym związku. Cóż, mimo to, z nimi też nie do końca się zgadzała. Rodzice narzucili jej plan na życie, któremu musiała się sprzeciwić. Nie była typowym garniakiem, chętnym do funkcjonowania w biurze. Miała duszę artysty, kochała malować. Chciała sprawdzić się w tej roli, jednak początkowo było trudno i samoistnie została zmuszona do pracy w innym zawodzie, tudzież barmanki.
- Michie, doskonale wiesz, że gusta są różne. Według mnie był przystojny. Starszy ode mnie, może 35 lat, średniego wzrostu blondyn o ciemnozielonych oczach. Dobrze ubrany, bardzo gustownie. Ogólnie przyjemnie się na niego spoglądało. - Uśmiechnęła się delikatnie na przypomnienie jego radosnych oczu.
- A masz do niego jakiś numer? Z tego co widzę to wpadł ci w oko.
- Tak, to znaczy on ma mój numer. Sama nie wiem czy można mówić o “wpadnięciu w oko” po zaledwie godzinie znajomości.
- Czasami wystarczy jeden moment. - Puściła jej oczko, po czym nieoczekiwanie skrzywiła się i otworzyła klapę sedesu. - Sophie wyjdź natychmiast! - Zdążyła krzyknąć, a już chwilę później ponownie zwymiotowała. Przyjaciółka mimo dobrych chęci, nie potrafiła powstrzymać śmiechu. Czyżby Michie zrobiło się zbyt słodko od własnych słów? Zachichotała i opuściła pomieszczenie. Perspektywa wolnego dnia była cudowna. Nareszcie mogła skupić się na sobie i swych zainteresowaniach. Włączyła radio, akurat kończył się jej ukochany kawałek “Streets of Philadelphia” Bruce'a Springsteena. Zdążyła wyciągnąć sztalugę i farby, kiedy na cały dom rozbrzmiały pierwsze dźwięki “Black or White”. Bardzo lubiła Michaela, mimo to nie należała do nadgorliwych fanek gotowych dać się zabić za jedno jego spojrzenie czy dotyk. Ta piosenka jednak działała na nią szczególnie, nie potrafiła przy niej ustać, czy usiedzieć w spokoju. Jakaś nadprzyrodzona siła opanowywała jej ciało i wprawiała w ruchy. Może działo się tak za sprawą magicznego głosu Michaela, a może elektryzującej gry Slasha? Również tym razem piosenka porwała ją do tańca. Kochała to robić. Od dziecka uczęszczała na nauki jazzu, a następnie tańca nowoczesnego. Teraz zaprzestała lekcji, ze względu na małe zarobki.
 -„ Don’t tell me you agree with me when I saw you kicking dirt in my eye. But, if you’re thinkin’ about my baby it don’t matter if you’re black or white” - Pomrukiwała pod nosem kolejne wersy, skacząc radośnie, na nieszczęście mieszkających niżej sąsiadów.
- Eee Sophie, dobrze się czujesz? W domu wszyscy zdrowi? - Z łazienki wyszła Michelle i wpatrywała się w poczynania swej przyjaciółki.
- Tak, cudownie. A ty jak, już lepiej? - Zatrzymała się na chwilę, spoglądając na zmęczoną brunetkę. Nie wyglądała za dobrze, szczególnie te worki pod oczami.
- Trochę, chyba idę się przespać. Aż dziwię się skąd masz w sobie energię, przecież też nie spałaś.
- Może jestem cyborgiem? Albo czerpię energię z muzyki? - Podrapała się po głowie, robiąc minę myśliciela.
- Taaa z pewnością. Dobra ja się zwijam. - Machnęła niedbale ręką i zniknęła za drzwiami sąsiedniego pokoju. Cóż wypadałoby ściszyć radio i przestać wariować, a zabrać się za malowanie. W głowie Sophie już od dawna obecny był pomysł na obraz. Chciała przedstawić burzę, której się trochę bała. Nie miała to być jednak typowa burza, lecz taka która oddałaby jej emocje i lęki, co pozwoliłoby na osiągnięcie swojego rodzaju katharsis. Rozpoczęła pracę i wszystko całkiem dobrze szło, kiedy usłyszała telefon. W pierwszej chwili pomyślała, że nagle ktoś zachorował i musi dzisiaj iść do pracy. Jednak nie był to numer szefa, a jakiś nieznany.
- Halo? - Odebrała.
- Cześć tutaj eee… Jeffrey. Dzwonię póki mnie pamiętasz, a przynajmniej taką mam nadzieję. Pomyślałem sobie, czy może nie zechciałabyś gdzieś dzisiaj wyjść, o ile masz czas? Ja mam wyjątkowo wolne i brak planu na spędzenie dnia, więc od razu pomyślałem o tobie. - Faktycznie nie miał co robić, ponieważ Kenny Ortega, zajmujący się inscenizacją kolejnej trasy w ostatniej chwili odwołał spotkanie. 
- Dzisiaj? A o której godzinie dokładnie? - Przetarła twarz, lekko umazaną farbą i poprawiła niesforne włosy, opadające jej na oczy.
- Tak o 18:00? Pasuje ci?
- O, idealnie. Tam gdzie wczoraj?
- Ok. To jesteśmy umówieni. Do zobaczenia. - Sophie odrzuciła telefon na bok i szybko pozbierała wszystkie materiały. Cóż będzie musiała dokończyć później. Teraz należało się wykąpać, aby jakoś wyglądać. Jej obecny stan z pewnością nie był najlepszy. Rozwalony, luźny kok na głowie, twarz w farbach, ubrania zresztą podobnie. Miała jeszcze cztery godziny, więc nalała do wanny ciepłej wody i trochę płynu różanego. Perspektywa przyjemnej kąpieli była naprawdę kusząca, szczególnie po ciężkim tygodniu w pracy. Cały dzień szykował się interesująco, tym bardziej że miała ponownie ujrzeć Jeffa. Zadowolona zanurzyła się w wodzie i odpłynęła do krainy, w której nie było zmartwień. Tylko radość i relaks, to się liczyło.
-Sophie, idziesz gdzieś? - Zza drzwi dobiegł zaspany głos Michelle, która najwidoczniej przerwała drzemkę.
- Umówiłam się z Jeffrey'em.
- O proszę, a jednak. Mówiłam, że tak będzie, mówiłam. - Zachichotała i prawdopodobnie wróciła do siebie. Sophie nie miała siły wykrzykiwać, iż to normalne spotkanie osób, które poznały się wczoraj i nawet polubiły, lecz nie w kontekście miłosnym. Wyszła z wanny i zabrała się za suszenie robiących jej na złość swą dużą objętością włosów, a następnie mycie zębów. Kolejnym problemem okazały się być ubrania. Nie przepadała za sukienkami, nosiła je jedynie w wyjątkowych okazjach, podczas których nie wypadało ubrać czego innego. Tym razem postawiła na zwykły zestaw czarnych, długich spodni oraz trampek tego samego koloru, a także ciemną koszulę ze skórzanymi mankietami i kołnierzykiem, katanę i w razie chłodniejszego wieczoru - kawową ramoneskę. Nie wyglądało to najgorzej, zwłaszcza przy lekko pomalowanej twarzy dziewczyny i dobrze ułożonych włosach, które jednak okazały litość. Była gotowa, a do spotkania zostało jeszcze półtorej godziny. Biorąc pod uwagę korki, które tworzyły się o tej porze dnia ze względu na ludzi kończących lub jadących do pracy, postanowiła wyjść wcześniej. Nienawidziła się spóźniać, wolała być pół godziny przed czasem, niż dwie minuty po. To właśnie irytowało ją w rodzinnym domu. Nikt nie potrafił być punktualny. Jej bliscy zawsze mieli na wszystko czas, przez co wszędzie się spóźniali. Dosłownie. Do najbardziej spektakularnych popisów należało przyjechanie 15 minut po czasie na ślub jej kuzynki oraz na spotkanie z rodziną narzeczonej brata. Żałosne. Podczas samodzielnego życia nareszcie mogła odciąć się od złych przyzwyczajeń rodziców.

~*~

-Mike, zmień buty i te skarpetki! - Z drugiego pokoju dochodził głos Karen, od piętnastu minut walczącej z nim o przebranie obuwia, w którym każdy idiota by go rozpoznał. - Nie każę ci ubierać sportowych, bo wiem jak ich nie lubisz, ale na litość Boską wybierz inne.
- Ale kiedy te są najwygodniejsze. - Marudził, przyglądając się ukochanym mokasynom.- Dobra, zmienię je.
- No nareszcie, myślałam że nigdy tego nie usłyszę. - Zaśmiała się, spoglądając na jego naburmuszoną minę. W sumie nie jego, a Jeffrey'a Smitha. Musiała przyznać, że to było jedno z przebrań, które naprawdę jej wychodziło i sprawiało, że Michael wizualnie zmieniał się nie do poznania. Zdradzić swą osobę mógł jedynie po charakterystycznych dla siebie ruchach. - Dobra panie Jeffie, jest pan gotowy. Proszę się zabierać na dół do wozu, aby się nie spóźnić. - Dokonała ostatniej korekty piegów i odłożyła pędzel, wypuszczając go wolno.
- Dziękuję ci Karen, jesteś jak zwykle niezawodna. - Posłał jej najpiękniejszy uśmiech jaki tylko potrafił zrobić i wyszedł z pokoju, zostawiając ją samą z mętlikiem w głowie. Chyba kochała Michaela, ale doskonale wiedziała że nie będzie nikim innym jak tylko przyjaciółką i makijażystką. Trzeba było żyć z tą świadomością. Mimo to cieszyła się, że mogła przy nim być, że jej ufał. Kiedy tak rozmyślała Michael był już w drodze na spotkanie z Sophie. Zastanawiał się, jak będzie to wszystko wyglądać. Mimo doskonałego kamuflażu, czuł  adrenalinę związaną z maskowaniem się i możliwością ujawnienia osobowości.
- Panie Jackson, dzisiaj podobnie podążać za panem? - Uchylone zostało okienko od strony kierowcy i ukazała się w nim poważna twarz ochroniarza.
- Tak, tylko nieco dalej. Wczoraj nie było źle, ale nie chcę aby ktoś zauważył, że za mną chodzisz. Byłaby niezła jatka.
- Dobrze, za chwilę będziemy na miejscu. Jeszcze jakieś 2 minuty i może pan wysiadać. - Poinformował i zamknął szybę dzielącą świat gwiazdy i jego pracowników. Michael rozejrzał się po niewielkim skwerku, kiedy dostrzegł że Sophie wolnym krokiem idzie w stronę miejsca spotkania. Samochód zatrzymał się, a Michael ruszył w jej kierunku. Dziewczyna dostrzegła go i posłała nieśmiały uśmiech.
- Cześć Sophie. - Przytulił ją, tak jak miał w zwyczaju się witać, co dla niej było raczej niecodzienne. Tym bardziej po jednym spotkaniu.
- Witaj Jeff. - Uśmiechnęła się szerzej, wpatrując się w jego duże oczy, które od wczoraj były przedmiotem jej fascynacji.
- Odnoszę wrażenie, że poprzednio wyglądałaś inaczej. Miałaś krótkie, proste, blond włosy, a  teraz ich całkowite przeciwieństwo, długie, kręcone i brązowe.
- A tak, miałam perukę. Taki image na potrzeby baru, prawie wszystkie je nosimy. - Westchnęła.
- Pięknie wyglądasz. - Wypalił bez chwili zastanowienia, na co brunetka jedynie podziękowała, a jej twarz przybrała uroczych rumieńców. Rzeczywiście była atrakcyjna. Wysoka, o smukłym ciele, zgrabnych nogach, gęstych, brązowych z rudymi refleksami włosach, wydatnymi ustami i pięknym uśmiechem. - Gdzie chciałabyś spędzić dzisiejszy dzień? Może być Disneyland? - Zaproponował jedno z tych miejsc, które kochał najbardziej, a dziewczynie zaświeciły się oczy.
- Tak, uwielbiam karuzele. Kiedyś, jako dziecko całe dnie spędzałam na Coney Island w Nowym Jorku. Chyba do tej pory zostało coś we mnie z tamtych lat. - Zaśmiała się, a Michael pomyślał, że nareszcie znalazł kogoś o podobnych zainteresowaniach.
- W takim razie kierunek Disneyland. Ostrzegam, że kocham te najbardziej niebezpieczne atrakcje.
- Ostrzegam, że nie ma kolejki, na którą bym nie weszła. - Odpowiedziała identycznym do Michaela tonem, co wywołało na jego twarzy szeroki uśmiech. Dziwne, mimo iż nie znali się długo, a wręcz bardzo krótko, to nie mieli problemów z komunikacją, czy nieśmiałością, z którą jedno i drugie codziennie walczyło. Jakby znaleźli nić porozumienia, opartą na podobnych poglądach i pasjach.
- W takim razie zapraszam do samochodu, zawiezie nas mój kolega, bo ja i prowadzenie wozu, to ekhem… nie najlepszy pomysł. - Zaprowadził brunetkę do auta i w duchu dziękował sobie, że jest terenówką, a nie jakąś limuzyną, która jak na jego rzekome standardy życia, byłaby co najmniej dziwna. W środku brzmiała akurat piosenka Queen “Don't Stop Me Now”, swą energią wprawiająca ich w jeszcze lepszy nastrój.
- O nie, znowu Michael Jackson. On mnie prześladuje. - Zaśmiała się, kiedy puszczono “Blood on the Dance Floor” z jego nowej płyty. Mężczyzna zrobił zdezorientowaną minę, a Sophie tłumaczyła dalej. - Dzisiaj rano, nie byłam w stanie zacząć malować, bo w radio puszczono “Black or White”. Ten człowiek zawsze wprawia mnie w taneczny nastrój, do tego stopnia, że rzucam wszystko i oddaję się muzyce. No sam posłuchaj, przecież do tego nie da się usiedzieć spokojnie.
- No faktycznie. - Zaśmiał się widząc ciało brunetki chodzące w rytm autorskiej piosenki. Śmieszna sytuacja, słuchać o sobie z ust osoby, która nie jest świadoma kim jesteś. Nie ukrywał jednak zadowolenia z faktu, że Sophie docenia jego pracę i w ten sposób na nią reaguje.
- A ty lubisz Michaela Jacksona? Jakiej muzyki słuchasz? - Spytała, a “Jeffrey'a” wprowadziło to w lekkie zakłopotanie. Miał mówić, że lubi samego siebie? To podchodziłoby pod lekki narcyzm.
- A no, czasem go posłucham. Uwielbiam Jamesa Browna, Dianę Ross, Franka Sinatrę, raczej tych starszych wykonawców, jednak jestem otwarty na nowe propozycje.
- Też ich lubię, jednak chyba bliżej mi do rockowych brzmień. Mój brat zaraził mnie słuchaniem Rolling Stonesów, Aerosmith i Deep Purple.
- O proszę, wydawało mi się że coś ze spokojniejszej muzyki preferujesz. - Jak widać pozory mylą. Sophie ponownie go zaskoczyła.
- Tak wiem, nie wyglądam zbytnio na ostrą laskę. -Zaśmiała się, przypominając swoją dawną przyjaciółkę, która wprost przeciwnie do niej musiała eksponować przynależność do danej subkultury i nawet w trzydziestostopniowe upały nosiła glany i ramoneskę. Jej atrybutem były odstraszające większość osób pieszczochy na nadgarstkach, gęsto pokryte ćwiekami.
- Chyba jesteśmy na miejscu. – Ich oczom ukazał się Disneyland Park, który w promieniach zachodzącego słońca wyglądał wyjątkowo pięknie, tak baśniowo. Przypominał dzieciństwo, jedno szczęśliwe i beztroskie, drugie utracone, starające się powrócić w wieku dorosłym.
Wysiedli z samochodu, a dzięki dobremu przyjacielowi Michaela, pracującemu tutaj, weszli bez kolejek. Nie uszło to uwadze dziewczyny, jednak nie pytała, była zbyt zajęta i oczarowana otaczającymi ją świecącymi atrakcjami. Zamek Disney’a sprawił, że myślami wróciła do czasów, w których wyobrażała sobie, że jest księżniczką, do której wkrótce przyjedzie rycerz na białym koniu i będą żyć długo i szczęśliwie. Ta dziecięca wizja nieco ją rozrzewniła.
- Jak tu jest cudnie. Gdzie idziemy w pierwszej kolejności?
- Gdzie tylko chcesz, zaraz obok jest King Arthur Carrousel. – Wskazał na okazale zdobioną, mieniącą się milionem światełek karuzelę. – Twoja mina mówi wszystko, musimy tam iść. – Zachichotał i stanęli w kolejce, która o dziwo nie była aż tak długa, bo po kilku minutach siedzieli już obok siebie na błyszczących rumakach. Wydawało im się, że czas stanął, a oni wrócili do przeszłości i wirują dookoła tego magicznego świata. To sprawiło, że zbliżyli się do siebie w kontekście bycia dobrymi znajomymi. Michael widział w Sophie prostoduszną istotę, która tak jak on poszukiwała szczęścia i odnajdywała je właśnie w takich sytuacjach jak te. Ona natomiast, mimo iż zawsze podchodziła do ludzi, a szczególnie mężczyzn z dystansem, to przed Jeffrey’em nie czuła krępacji. Był nieco inny niż wszyscy, nie wiedziała dokładnie, co sprawiało, że się wyróżniał, ale powoli zaczęła mu ufać. Gdyby widziała to jej matka, chyba zatłukłaby ją na śmierć. Zawsze dmuchała na zimne, jeśli chodziło o Sophie i często nie pozwalała jej na kontakty z chłopcami. W tej sytuacji dostałaby ataku złości, widząc ukochaną córeczkę z nowo poznanym mężczyzną w Disneylandzie.
- Jeffrey, możemy teraz iść na Peter Pan’s Flight? Na planie widziałam, że jest tu coś takiego, a ja, może uznasz to za dziecinne, ale kocham tą bajkę. – Spuściła wzrok jak pięcioletnia dziewczynka, która właśnie przyznała się do przeskrobania czegoś.
- Chciałem ci to samo zaproponować, bo sam uwielbiam Piotrusia Pana i nie wyobrażałem sobie wizyty w Disneylandzie, bez zaliczenia tej atrakcji. Musimy kierować się prosto. Niedaleko będzie też Matterhorn Bobsleds, to się przejedziemy. Osobiście kocham tę kolejkę. – Żwawym krokiem ruszyli w stronę Peter Pan’s Flight. To miejsce okazało się być jeszcze bardziej magiczne, niż poprzednia karuzela. Być może ze względu na ich przywiązanie do bajki. Zasiedli do statków, które złudnie przypomniały te z teledysku Michaela „Childhood”.  Maszyna ruszyła i zabrała ich w podróż do Nibylandii. Zanim jednak tam dotarli, musieli przelecieć kawałek przez ciemny tunel, który wprawił brunetkę w zakłopotanie. – Sophie, wszystko w porządku? – Spytał Michael, widząc jak ciało dziewczyny się spina.
- Jeff, ja się boję ciemności. – Wyszeptała, a jej oddech był ciężki i nierównomierny. – Od dzieciństwa próbuję z tym walczyć. – Usprawiedliwiała się, bo było jej głupio. Nic nie potrafiła na to jednak poradzić. Jako dziecko, często zostawała sama z bratem na noc i kiedy on zasypiał, Sophie pilnowała mieszkania. To wtedy narodził się w niej lęk przed ciemnością. Miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje, chce zrobić krzywdę. Rodzice nie mieli czasu by jej pomóc i po prostu pozwalali na włączoną lampkę podczas spania, co praktykuje zresztą do dzisiaj.
- Mogę ci jakoś pomóc? Coś cię uspokaja? – Pytał troskliwie, martwiąc się o brunetkę, której wzrok stawał się coraz bardziej mętny. – Daj mi rękę, może będzie ci raźniej. – Złapał jej chłodną dłoń, nie martwiąc się jak to wygląda i czy się nie wygłupi. Nie chciał aby zemdlała. – Popatrz, już zaraz wlecimy do Nibylandii, będzie jaśniej. – Wskazał na źródło światła, co wraz z połączeniem jego ciepłego uścisku przywróciło ją do stanu trzeźwości. – Już lepiej?
- Tak, dziękuję. Okropnie mi głupio, przepraszam za tamto.
- Nie martw się, każdy ma jakieś lęki. Ja na przykład boję się małych psów. Mam do nich uraz i nie potrafię się przełamać. Nie przejmuj się tym. – Posłał jej piękny uśmiech. – Patrz Kapitan Hak. – Wskazał na postać stojącą naprzeciwko Piotrusia. Widok był nieziemski. Wszędzie pełno światełek imitujących gwiazdy i baśniowych postaci.
- W dzieciństwie zawsze chciałam, by ktoś zabrał mnie do Nibylandii. Podobnie jak wierzyłam, jeszcze do dziewiątego roku życia, że jeśli odnajdę magiczny pył, to będę latać. – Zaśmiała się, było jej o wiele lepiej niż przed chwilą. Niestety wycieczka przez świat Piotrusia Pana dobiegała ku końcowi. Odwiedzili jeszcze kilka innych atrakcji, biorąc tym razem pod uwagę fobię brunetki. Czas upływał niemiłosiernie szybko. Nim się obejrzeli, do zamknięcia zostało pół godziny i powoli należało się ewakuować. W drodze powrotnej kupili jeszcze watę cukrową, przy jedzeniu której mieli równie dużo ubawu, co w sali krzywych zwierciadeł. Obydwoje oblepili sobie nią twarze, przy czym Sophie dodatkowo długie włosy.
- Dziękuję ci Jeffrey za ten cudowny dzień. Nie wiem jak się odwdzięczyć. Było wspaniale. – Powiedziała, kiedy podjechali pod jej dom i trzeba było się rozstać.
- Mówiłaś coś, że malujesz. Chętnie kiedyś zobaczę twoją kolekcję dzieł. Bardzo lubię malarstwo.
- W takim razie zapraszam, daj mi znać i wpadaj kiedy tylko zechcesz. Adres znasz, mój numer masz. Jeszcze raz za wszystko dziękuję. – Uśmiechnęła się szeroko i nieśmiało go przytuliła.
- Nie ma za co, cieszę się, że ci się podobało. Do zobaczenia niebawem.
- Cześć! – Rzuciła radośnie i wyszła z auta. Kiedy tylko zniknęła za drzwiami klatki schodowej, wóz Michaela ruszył w stronę Neverlandu. Był czas najwyższy aby wrócić do domu, w którym będzie zbierał siły na nadchodzącą trasę – HIStory Tour.
Tymczasem rozanielona Sophie wpadła do mieszkania z ogromnym uśmiechem na ustach, co nie uszło uwadze Michelle siedzącej na kanapie i wcinającej lody podczas oglądania jakiejś komedii romantycznej.
- I jak się bawiłaś? Widzę, że randka udana.
- To nie była randka, ale było cudownie. Jeffrey zabrał mnie do Disneylandu w Anaheim. Nawet nie wiesz jak się tam wybawiłam. – Opowiadała podekscytowana, jednak jej słuchaczka nie miała humoru na rozmowę i jedynie potakiwała jej od czasu do czasu.
- Cieszę się, że ci się podobało, jednak nie sądzisz, że zwykły dźwiękowiec z Sunset nie zarabia aż tyle, aby tak o, od niechcenia zabrać kogoś do Disneylandu?
- Teraz ty szukasz dziury w całym. Jeffrey mówił, że dorabia rozdawaniem ulotek i ciągle szuka innych źródeł uzyskania pieniędzy. Wydaje mi się, że po prostu uczciwie i ciężko pracuje.
- To tym bardziej powinnaś się zastanowić, czy aby na pewno było to spotkanie czysto przyjacielskie. – Zauważyła mierząc przyjaciółkę. Trochę jej zazdrościła. Sophie od zawsze miała lepiej niż ona. To Sophie miała normalne dzieciństwo, to Sophie szybciej znalazła pracę, i to Sophie zawsze wzbudzała większe zainteresowanie mężczyzn. Michelle kochała ją, jednak nie potrafiła opanować zazdrości, która wlewała gorycz w jej i tak dawno złamane serce.
- Błagam cię, on wydaje się być bardzo dobrym kolegą, nikim więcej. Tym bardziej za wcześnie jest mówić o jakichkolwiek uczuciach. Spotkałam go przecież wczoraj. – Zbulwersowała się podejściem swojej przyjaciółki. Poszła do łazienki, aby zmyć makijaż i kontynuowała wywód. – Co prawda jest wspaniałym człowiekiem o podobnych zainteresowaniach, jednak wciąż nie znam go zbyt dobrze. Aby zawiązać przyjaźń potrzeba tygodni, jak nie miesięcy. Wiesz o czym mówię. Zobaczymy co z tego wyniknie. 
____________________________________________
Zapraszam do wciąż uzupełnianej zakładki "Wspomnienia".
Chciałabym również podziękować za pozytywne komentarze 
pod prologiem i zachęcam do dalszego opiniowania mojej
twórczości. 

sobota, 25 czerwca 2016

Prolog

"The more you see the less you know 
The less you find out as you go."
- U2


Luty 1996r.

Ogromne lustro ustawione w garderobie odbijało bladą, zmęczoną ostatnimi wydarzeniami twarz. Uszła z niego cała siła. Nie było rzeczy, która gwarantowałaby mu stuprocentowe ukojenie. Jeszcze nie ochłonął po styczniowym rozwodzie z kimś, z kim jak sądził, spędzi resztę życia. Cóż i tym razem się nie udało. Znowu wrócił do punktu wyjścia, bogatszy o nowe, bolesne doświadczenia.
W lustrze widniało odbicie najsławniejszej osoby na świecie, bijącej każde rekordy, posiadającej w mniemaniu innych ludzi wszystko. Otóż nie, nie miał wielu rzeczy, o których zwykły człowiek nawet nie myślał. Za wszelką cenę próbował zrekompensować sobie, chociaż w małym stopniu, te przyziemne przyjemności. Karen Faye dopracowywała ostatnie szczegóły, pomagając mu w realizacji planu. Nie wyglądał jak on. O nie, teraz był kimś innym. Jasnym blondynem, o przyprószonym piegami nosie. Przyjrzał się sobie ostatni raz i mając pewność, że Michael Jackson zniknął, wstał z krzesła i podziękował makijażystce. Uśmiechnęła się tylko i cicho westchnęła. Doskonale wiedziała jak bardzo zależało mu na normalnych spacerach po mieście. Kochał je, kochał poznawać ludzi, obserwować ich, słuchać. A ona starała się go uszczęśliwić, jeśli miesiąc po rozwodzie można było w ten sposób o tym mówić.
Michael założył czapkę z daszkiem i okulary, po czym wsiadł do matowego GMC V Jimmy High Sierra Classic z 88’ i opuścił swą posiadłość - Neverland. Do Los Angeles miał ponad dwie godziny drogi, więc poświęcił je na słuchanie muzyki. Zasnąć by nie zasnął, a tak to chociaż mentalnie mógł odpłynąć do innej, lepszej krainy. Gdy ukochana Diana Ross kończyła śpiewać “Upside down”, pojazd zatrzymał się przy Whisky A Go Go, popularnym klubie na Sunset Strip, umożliwiając Michaelowi, a obecnie Jeffrey'owi Smithowi, posmakowanie prawdziwego życia, zaciągnięcia się powiewem tymczasowej wolności. Oczywiście dla bezpieczeństwa kilkanaście metrów za blondynem podążał niepozornie wyglądający ochroniarz. Michael uważnie śledził zachowania ludzi, powoli przemierzając kolejne to przecznice. Zazdrościł im, nawet nie wiedzieli jak bardzo. Był w stanie oddać połowę tego co ma za normalne życie. Oczywiście swojego nie żałował, lecz czegoś mu brakowało. Swobody w poznawaniu ludzi, wychodzenia z przyjaciółmi, czy to do kina, czy na kręgle. Pod maską był bezpieczny, jednak zawsze istniało pewne ryzyko.
Rozmyślenia przerwał Michaelowi jeden bulwersujący incydent. Młoda, zgrabna dziewczyna szarpała się w objęciach jakiegoś pijanego chłopaka, krzycząc aby ją zostawił. Ten oczywiście nie odpuszczał, nalegając jeszcze bardziej aby z nim poszła, a determinacja na jego twarzy wyrażała co najmniej tyle, że nie miał zamiaru znosić jakiegokolwiek sprzeciwu. O dziwo nikt nie reagował. Ani kobiety stojące przed The Roxy, ani mężczyźni leniwie palący papierosy przy swoich świeżo wymytych wozach. Michaelowi nie na rękę było nadstawiać karku, jednak obskurne dłonie błądzące po ciele prawie płaczącej dziewczyny przelały czarę goryczy. Odważnym, zdecydowanym krokiem podszedł do pary i mocno szarpnął natręta, aż ten odskoczył na bok. Tuż za Michaelem pojawił się ochroniarz, jednak widząc że sytuacja nie jest groźna, subtelnie się wycofał, nie chcąc budzić podejrzeń w tej i tak już ryzykownej grze.
- Wszystko w porządku? Nic ci nie jest? - Spytał z troską w głosie, pomagając dziewczynie wstać z chodnika.
- Nie, nic się nie stało. Dziękuję. - Odpowiedziała speszona, jednak gdy dotknęła prawego policzka w okolicach ucha, lekko syknęła. Na palcach błyszczała ciemnoczerwona substancja.
- Jesteś ranna. Chodź ze mną, za rogiem jest apteka. Należałoby to odkazić i zakleić plasterkiem. - Ruchem ręki zachęcił ją do podążania za sobą. W myślach upomniał się, by nie mówić "Michaelowym" głosem. - To tutaj, poczekaj chwilę. - Jego ton chociaż ciągle ciepły i przyjemny, nagle stał się niższy. Dziewczyna nie wychwyciła zmiany, jedynie smutnym wzrokiem oglądała swe posiniaczone ręce. Michael w mgnieniu oka był z powrotem. Zaopiekował się raną młodej kobiety, która będąc w szoku nie zwracała na nic uwagi. Dopiero gdy zaproponował jej spacer po parku, wróciła do stanu trzeźwości umysłowej.
- Dziękuję za pomoc, sama nie dałbym sobie z nim rady. Tak w ogóle to Sophie jestem. - Podała mu nieśmiało rękę.
- Nie ma za co Sophie. Mów mi Jeffrey. - Odpowiedział jej łagodnym uśmiechem.
- Tak mi wstyd za to wydarzenie sprzed klubu. Jestem barmanką w The Roxy, chociaż nienawidzę tej pracy, właśnie za takie sytuacje. Skończyłam zmianę i miałam wracać, kiedy przykleił się do mnie ten koleś. Chciałam się wyrwać, ale był silniejszy… - Zacięła się w połowie zdania, a jej oczy zalśniły od napływających łez.
- Boże, czy on ci coś poza tym zrobił? - Twarz Michaela, a właściwie Jeffrey'a przybrała gniewny wyraz. Miał nadzieję, że nie. Gwałt był dla niego najgorszą zbrodnią  dokonaną na kobietach (w większości), pozbawiającą je poczucia własnej wartości i pewności siebie. Z jego punktu widzenia zbrodniarze dokonujący tego byli zdesperowani i definitywnie pozbawieni jakichkolwiek uczuć oraz męskości, jeśli nie potrafili zdobyć kobiety swoim szarmanckim zachowaniem, a jedynie przymusem i brutalnością w tak bestialski sposób.
- Tylko uderzył. - Pociągnęła nosem, a blondyn zacisnął mocno pięści. Nie miał pojęcia, jak można podnieść rękę na kobietę, istotę tak piękną i kruchą.
- Tylko? Niewychowany dupek. - Sam dziwił się słów wpływających pod wpływem emocji z jego ust.- Sophie musisz na siebie uważać. Może poszukaj innej, bezpieczniejszej pracy?
- Próbowałam, ale brak wyższego wykształcenia nie pomaga w znalezieniu opłacalnej posady. Praca w barze zapewnia mi utrzymanie mieszkania z koleżanką. - Spuściła wzrok. - A mogłam słuchać rodziców, iść na studia prawnicze, teraz wygrzewać tyłek we własnym fotelu, we własnym biurze, we własnej kancelarii. Czemu jak zawsze musiałam iść pod prąd?
-Czasami tak jest lepiej... No wiesz, ryzykować. - Michael posłał jej delikatny uśmiech, na co blondynka nieco się rozchmurzyła. Bacznie obserwowała “Jeffrey'a”, jego blond włosy, wąskie usta, duże, ciemnozielone oczy i zgrabny nos. Michael poczuł, że robi mu się gorąco. “Czy mnie rozszyfruje?” - myślał.
- A ty Jeff gdzie pracujesz? - Nagle zmieniła temat, ratując go przed silnymi palpitacjami serca.
- Ja zajmuję się muzyką. Jestem dźwiękowcem niszowych zespołów z Sunset, a  dorabiam sobie rozdawaniem ulotek. - Wymyślił na poczekaniu, rozkojarzony całą tą sytuacją. - Jak widzisz mi również nie idzie najlepiej.
- No tak… - Zmyśliła się na chwilę. - Jesteś dźwiękowcem? Nigdy nie miałam okazji cię widzieć w The Roxy, a grali u nas prawie wszyscy. - Zauważyła, przyglądając mu się jeszcze dokładniej.
- Nie lubię rzucać się w oczy. - Zaśmiał się nerwowo. Wybawił go dźwięk telefonu Sophie, która przeprosiła "Jeffrey'a: na moment i w pośpiechu przeprowadziła rozmowę.
- Przepraszam, ale muszę już iść. Koleżanka źle się czuje i nie chce być sama w mieszkaniu. Miło było cię poznać. I ogólnie za wszystko dziękuję. - Uśmiechnęła się lekko, pakując swe rzeczy z kieszeni do torby.
- Również bardzo mi miło i nie ma za co. Mam jedną prośbę. Mogłabyś zostawić mi swój numer telefonu?
- Eeeee, no jasne. – Nieco niepewnie wyciągnęła kawałek papieru ze schowka torby i zapisała na nim starannie kilka cyfr, po czym wręczyła Michaelowi. - Do zobaczenia. - Pomachała mu, by za chwilę szybkim krokiem udać się w stronę przystanka autobusowego. Odmachał jej, uśmiechając się szczerze, po czym obejrzał za siebie szukając ochroniarza. Była 22:00 i czas najwyższy aby jechać do hotelu, gdyż do Neverlandu nie miał siły. Pokój hotelowy zapewnił mu prywatność i możliwość ściągnięcia z siebie tych wszystkich kamuflujących go warstw ubrań i makijażu. Powoli pozbywał się przebrania, a więc Jeffrey'a Smitha. Na nowo stawał się Michaelem Jacksonem, wielką gwiazdą bez prywatności. Zastanawiał się jak zareagowałaby Sophie, gdyby dowiedziała się prawdy. Czy dalej byłaby sobą, tą zagubioną i nieco smutną dziewczyną czy może kimś innym, pragnącym ująć nieco rąbka sławy autora Thrillera? Zasmuciła go materialistyczna wizja kobiety, która wzbudziła w nim zainteresowanie sam nie wiedział właściwie czym. Chyba całokształt był intrygujący, wart dokładniejszego poznania.
Z tą myślą udał się pod prysznic, który miał oczyścić go ze wszystkich zmartwień i trosk. Ciepła woda otuliła jego twarz, włosy i raniona, a następnie niższe partie ciała. Zamknął oczy i głęboko wdychał zapach swojego ulubionego płynu, na nieszczęście przypominającego mu o tych wspaniałych chwilach, które z upływem czasu stały się bolesne. Lisa była wciąż żywa w jego sercu, brakowało mu jej. Wszystkich wspólnych spacerów po Neverlandzie, rozmów, kąpieli, spędzonych nocy, poranków. Miłości, po prostu miłości, która nagle uległa wypaleniu. Zniknęła bezpowrotnie mimo, iż początkowo bardzo tego nie chciał. Teraz musiał powoli oswajać się z myślą, że nigdy jej nie odzyska. Cierpiąc położył się na łóżku i już miał gasić pilotem główne światło, zostawiając włączoną nocną lampkę, kiedy dostrzegł numer Sophie. W najbliższym czasie pragnął ją ponownie zobaczyć i bliżej poznać. Na obecny moment był zmuszony jednak walczyć z bezsennością i bezkresem czekającej go nocy.

__________________________________________________

Stworzona została nowa zakładka pt."Wspomnienia", w której zamieszczać
będę zdjęcia odnoszące się bezpośrednio do fabuły opowiadania i do
której serdecznie wszystkich zapraszam.