" You got to know when it's good to go
To get your dreams up off the ground "
-Michael Jackson
Nadszedł dzień, w którym należało
wrócić do Neverlandu i zacząć poważnie myśleć
nad aktywną promocją płyty. Trasa rozpoczynała się za siedem miesięcy, jednak
już na trzy przed jej rozpoczęciem planowano próby. Ponowne ćwiczenie wszystkich układów, wokali,
efektów specjalnych, a więc całokształtu show, jakie miało się odbyć
osiemdziesiąt dwa razy w przeciągu roku. Napawało go to radością i niesamowitą
energią, kiedy myślał o fanach wykrzykujących pod sceną jego imię. Mimo tego
bał się. Bał się czy podoła, bał się, czy starczy mu siły, czy nie wykończy
się fizycznie. Z trasy na trasę
obserwował jak jego organizm, mimo iż wciąż niezwykle silny, powoli tracił swą
kondycję. Nawet nie przyjmował do wiadomości, że to z powodu upływu kolejnych
lat. Michaelowi trudno było zaakceptować
fakt, iż niedługo stuknie mu czterdziestka. Wciąż czuł się młodo, nie chciał
się starzeć.
- Michael kochanie, gdzie jesteś? – Ze stanu kilkunastominutowego
zamyślenia wyrwał go głos Elizabeth, która jak zapowiadała, przyjechała w
odwiedziny.
- W salonie. – Poderwał się z kanapy i ruszył w kierunku holu. – Cześć
Liz, miło mi cię znowu widzieć. – Przytulił się do niej mocno, prawie jak do
własnej matki. Katerine nie raz dawała mu znaki, że czuje zazdrość patrząc na Elizabeth,
zajmującą szczególne miejsce w jego sercu.
- Witaj Mike! – Zaśmiała się serdecznie i po chwili zmierzyła go
wzrokiem. – Ostatnimi czasy strasznie schudłeś. Powinieneś coś zjeść, bo
niedługo staniesz się niewidzialny. Zbieraj siły przed trasą. A właśnie, jak
przygotowania?
- Na razie szykuję się na to wydarzenie mentalnie. Usiądź proszę. –
Wskazał na dużą, skórzaną kanapę w salonie. – Masz na coś ochotę? Kawę,
herbatę, coś mocniejszego?
- Może być coś mocniejszego. – Szybko zamrugała oczami, robiąc minę
niewinnej dziewczynki. Michael jedynie zaśmiał się w duchu i poszedł nalać jej
ukochanej whisky. – Opowiadaj kochany, jak się czujesz? Odreagowałeś trochę w
Los Angeles?
- Sam nie wiem, wydaje mi się, że tak. Poznałem kogoś. – Uśmiechnął się
lekko na przypomnienie tych wszystkich wspaniałych chwil, które spędził w jej
obecności. – Ale znowu dzwoniła do mnie Lisa. – Jego ton zmienił się z ciepłego
i radosnego na chłodny i nieprzyjemny.
- Czego tym razem chciała? – Była żona Michaela powoli ją irytowała.
Nie potrafiła zrozumieć jej zachowania, mimo iż za sobą miała wiele przygód
miłosnych, ślubów i rozwodów. Dlaczego najpierw go zostawiła, a teraz liczyła
na ponowne przyjacielskie kontakty albo nie daj Boże na miłość? Czy nie
widziała jak brunet cierpiał?
- Spotkać się ze mną. – Spuścił niezadowolony głowę i wpatrywał się w
barwnie zdobiony dywan.
- Michael, zgodziłeś się prawda? – Westchnęła zrezygnowana. Zbyt dobrze
go znała, wiedziała że mimo rad, ponownie zobaczy się z byłą panią Presley-
Jackson. Mężczyzna w odpowiedzi podniósł wzrok, który wyrażał cały jego ból i
złość na samego siebie.
- Nie potrafię jej odmówić.
- Abyś później nie żałował i nie zadręczał się po nocach. Oh zresztą,
zmieńmy temat. Opowiedz mi lepiej o tej dziewczynie, o której wspominałeś przez
telefon. Chyba ją polubiłeś, co? – Poruszyła wymownie brwiami, za co dostała
poduszką. Michael zaśmiał się cicho i spojrzał na jej morderczą minę.
- Sophie jest naprawdę świetną osobą. Dużo się o niej dowiedziałem,
kiedy spędziliśmy wczorajszy dzień w Disneylandzie. Łączy nas tak wiele. Ona
podobnie jak ja kocha Piotrusia Pana, wesołe miasteczka, muzykę i wydaje mi
się, że również taniec, bo coś o tym napomniała, że nie potrafi usiedzieć do
„Black or White”. Dodatkowo maluje. Jeszcze nie widziałem jej prac, ale w
najbliższym czasie będę chciał zobaczyć. Szkoda, że nie mogę jej na razie
pomóc. – Liz spojrzała na niego ze
zdziwieniem, nie do końca rozumiejąc o czym mówi. – Sophie pracuje w barze, męczy
się tam, bo chciała być artystką, a obsługuje zapijaczoną szajkę Los Angeles.
Pragnę ją wesprzeć, ale maskuję się i zna mnie jako Jeffrey’a Smitha, zwykłego
dźwiękowca z Sunset. – Westchnął cicho. Żałował, że musiał ją kłamać i ukrywać
się za warstwą dobrego makijażu oraz ubrań. Tęsknił do normalnego życia i
prostego zawiązywania nowych znajomości. Dlaczego on zmuszony był do
kombinowania? Dlaczego nie mógł tak jak inni? Dlaczego to było takie
niesprawiedliwe?
- Michael, to wspaniale że ją poznałeś. Z tego co słyszę, to naprawdę
fajna dziewczyna. Tylko proszę cię, nie graj na jej uczuciach. – Tym razem to
brunet się zdziwił słysząc słowa swej przyjaciółki, a ta pospiesznie
wytłumaczyła mu swoje myśli. – Jeśli przywiąże się do Jeffrey’a Smitha, może
przeżyć szok kiedy zobaczy Michaela Jacksona.
- Wiem Liz, wiem. Nie chcę jej skrzywdzić, ale na razie nie znamy się
na tyle, bym mógł jej stuprocentowo zaufać. Też się boję, że może przeżyć szok
i zerwać ze mną kontakt, ale co mam zrobić? Poznaliśmy się przez przypadek, nic
o niej nie wiem, poza tym co mi powiedziała.
- Ufasz jej choć trochę?
- Wydaje się być naprawdę w porządku. Jest bardzo naturalna i wesoła,
polubiłem ją. – Uśmiechnął się, wspominając jej radosne i podekscytowane oczy,
kiedy mieli iść na Peter Pan’s Flight. Chciał ją poznać bliżej, chciał jej
zaufać i móc się ujawnić. Męczył go ciągły makijaż, z drugiej strony nie
wiedział jak zareaguje Sophie. Być może tak jak mówiła Liz, a tego by sobie nie
wybaczył. Pragnął, by stali się przyjaciółmi, osobami, które mogą się wspierać
i ufać wzajemnie.
- W takim razie działaj Michael, działaj. Mam nadzieję, że mi również
dane będzie ją poznać.
~*~
Sophie od kilku dni zachowywała się nieswojo, co zauważyła Michelle.
Martwiła się o nią, bo brunetka prawie nic nie mówiła, nie jadła i nie spała.
Jej egzystencja po powrocie z The Roxy, opierała się głównie na pracy i malarstwie.
Zamykała się na całe noce w swoim pokoju, z którego dochodziły jedynie dźwięki
cicho grającego radia i od czasu do czasu krzyk i płacz Sophie. Najgorsze było
w tym wszystkim to, że nie chciała sobie pomóc, nie ujawniała co jest powodem
jej zachowania, przez co Michelle odchodziła od zmysłów, kombinując w jaki
sposób polepszyć jej stan. Mimo starań, wszelkie próby szły na marne. Dziewczyna
opornie robiła dalej to, co do tej pory, powoli wyniszczając swój organizm.
Przez tydzień zmieniła się nie do poznania. Strasznie schudła, a pod jej oczy
zawitały cienie.
- Sophie do cholery jasnej, zjedz tą pieprzoną kolację, bo wyważę drzwi!
– Michelle nie wytrzymała i wybuchła od nadmiaru złości i bezsilności, która
gromadziła się w niej od kilku dni. Mimo, że czasami dochodziło między nimi do
sprzeczek, to jednak kochały się jak siostry. – Sophie, słyszysz mnie? Proszę
cię, zjedz coś. Tak się martwię. – Nie zareagowała, co zdziwiło ją jeszcze
bardziej. Jak do tej pory Sophie zawsze odpowiadała jej chociażby krótkim
„później” lub „nie mam ochoty”, a teraz słyszała jedynie głuchą ciszę. – Mała,
wszystko w porządku? – Zapukała mocnej do drzwi, lecz gdy dłuższą chwilę nie
działo się nic, postanowiła otworzyć pokój przyjaciółki za wszelką cenę. Mocno
kopnęła w dzielącą ich barierę, lecz nie dało to oczekiwanego efektu. W reszcie
złapała leżący w szafie młotek i zamachnęła się, uderzając w drzwi, które
ustąpiły. Wtedy ujrzała przerażający widok. Jej przyjaciółka leżała
nieprzytomna na ziemi, otoczona stworzonymi przez te kilka nocy obrazami,
trzymając w ręce pędzel, z którego kapała farba. Pospiesznie sprawdziła czy
oddycha i zadzwoniła po pogotowie. Czuła się winna, że nie dopilnowała Sophie,
że nie naciskała bardziej. Po jej policzkach pociekły pierwsze łzy. Nigdy sobie
nie daruje, jeśli jej przyjaciółce coś się stanie. W krótkim czasie w mieszkaniu
pojawili się ratownicy medyczni i zabrali nieprzytomną dziewczynę do
szpitala, jednocześnie zabraniając, by
Michelle jechała z nimi. To w żaden sposób na nią nie wpłynęło, pospiesznie
zamówiła taksówkę i pognała za Sophie, która nieświadoma niczego błąkała się w
bliżej nieokreślonej rzeczywistości. Było ciemno, bała się, a jej strach
narastał z minuty na minutę. Dopiero gdy usłyszała jakieś głosy dochodzące
spośród tej ciemności, nieco się uspokoiła. Oślepił ją blask szpitalnych lamp.
Młoda pielęgniarka podpinała jej kroplówkę, patrząc na nią z politowaniem.
- Co się stało? – Spytała zachrypniętym głosem, czując suchość w
gardle.
- Zasłabła pani na skutek odwodnienia. Za chwilę zawołam lekarza,
powinien z panią porozmawiać. – Zakończyła poprzednią czynności i opuściła
pomieszczenie, zostawiając zdezorientowaną Sophie samą sobie. Dziewczyna nie
kojarzyła, jak znalazła się w szpitalu. Co prawda ostatnimi czasy zaniedbała
własne zdrowie, lecz nie sądziła, że aż do tego stopnia.
- Dzień doby, widzę że już się pani wybudziła. – Do sali wszedł wysoki,
uśmiechnięty mężczyzna. – Moje nazwisko Adams, zajmę się pani najbliższymi
badaniami. Zostanie tu pani jeszcze dwa dni, musimy sprawdzić czy to nic
poważniejszego niż tylko zasłabnięcie na skutek odwodnienia.
- Aż dwa dni? – Spytała lekko przerażona. Nie lubiła szpitali, a tym
bardziej ciemnych, samotnie spędzonych nocy w tym okropnym miejscu.
- No niestety. Proszę powiedzieć, kiedy ostatnio pani spała lub coś
jadła?
- Jadłam wczoraj śniadanie. A spać, no cóż nie miałam za bardzo czasu.
Ale w ciągu dnia zawsze starałam się zdrzemnąć. – Tłumaczyła się, chociaż
wiedziała że jej zachowanie było co najmniej nieodpowiedzialne.
- To zdecydowanie zbyt mało, pani organizm potrzebuje dużo energii w
postaci regularnych posiłków i przede wszystkim snu. Odwodnienia nie można
bagatelizować, gdyby nie pani przyjaciółka, nie byłoby tak kolorowo. – Doktor
Adams spojrzał na brunetkę, która momentalnie spuściła wzrok. Było jej tak
głupio. Od tygodnia olewała rady Michelle, troszczącej się o jej dobro. W tej
chwili nie chciała niczego innego, jak tylko ją zobaczyć i przeprosić za swoje
zachowanie.
- Czy ona będzie mogła za chwilę tutaj wejść? – Spytała niepewnie
spoglądając na lekarza. Wydawał się być sympatyczny. Miała rację, nie sprawiał
problemu i zaprosił Michelle do środka, po czym opuścił sale, zapowiadając, że
przyjdzie wieczorem z wynikami badań krwi.
- Sophie, jak ja się o ciebie martwiłam! Jak jeszcze raz odwalisz taki
numer, to jak Boga kocham wyrwę ci jelita i zawieszę na żyrandolu. – Wtuliła
się w przyjaciółkę, ciesząc się że jest cała i zdrowa. No może nie do końca, bo
lekko odwodniona.
- Michie, przepraszam cię za wszystko. Za to, że byłam taka uparta i że
nie słuchałam twoich rad. Po prostu bardzo zależy mi, aby w końcu dostać się do
jakiejś szkoły plastycznej i spełniać się zawodowo. Obecna praca mnie męczy,
nie mam do niej chęci ani siły do tego stopnia, że zawzięłam się by malować jak
najwięcej, ćwiczyć, by osiągnąć upragniony cel. – Powiedziała prawie jednym
tchem to, co od kilku dni zaprzątało jej myśli. Można rzec, że jej niemoc
przerodziła się w skrajną desperację. Tak mocno chciała móc malować
profesjonalnie, początkowo na uczelni, a później we własnym warsztacie.
Marzyła, że coś osiągnie w tym kierunku. Nie było to nic wygórowanego, na
przykład że zostanie drugim Michałem Aniołem, czy Rafaelem Santi, lecz
pragnienie tworzenia dzieł, które ktoś doceni i powiesi we własnej, domowej
kolekcji. W jej snach pojawiały się wizje wernisaży, na których ludzie
podziwiali jej dzieła. Nie mogła odpuścić, nie teraz.
- Oj mała, jestem pewna, że ci się uda, ale nie rób wszystkiego na raz.
Daj sobie trochę czasu, odpocznij i racjonalnie rozkładaj zajęcia. – Ich
rozmowę przerwał dźwięk telefonu Sophie. Spojrzała na numer i przeprosiła
brunetkę na chwilkę.
- Tak słucham?
- Cześć Sophie, tutaj Jeff. Miałabyś może chwilę, aby się zobaczyć? –
Jego głos był nieco smutny, lecz pełen nadziei na spotkanie, przez co
dziewczynie trudno było odmówić.
- Cześć, przepraszam ale nie dam rady. Jestem w szpitalu i dopiero za
dwa dni wychodzę. Wtedy będziemy się mogli umówić, o ile będziesz mieć czas. –
Sophie przelotnie spojrzała na Michelle, której wesoła mina mówiła wszystko.
Wywróciła jedynie oczami i kontynuowała rozmowę.
- Matulu, a co ci się stało? To znaczy, jeśli mogę wiedzieć. –
Natychmiastowo się poprawił, by nie wyjść na niewychowanego i wścibskiego.
- Troszkę ostatnio przesadziłam z rozwijaniem swoich pasji i się
odwodniłam. Musieli mi podpiąć kroplówkę, ale tak jak mówiłam, za dwa dni
czmycham stąd.
- W takim razie do zobaczenia za dwa dni, dbaj o siebie i zdrówka
życzę.
- A dziękuję. Wpadnij do mnie do mieszkania, poznasz Michelle i
zobaczysz moje obrazy.
~*~
Została mu godzina drogi do Los Angeles, już nie mógł doczekać się
spotkania z Sophie, która działała na niego jak kojący lek. Potrzebował jej
uśmiechu i humoru, aby zapomnieć o nieudanej wizycie Lisy w Neverlandzie.
Spoglądał w okno, przypominając sobie całą gorycz tamtego wieczoru.
Czekał na byłą żonę, licząc że uda im się dojść do porozumienia, pójść
krok dalej. Jednak kiedy tylko kobieta przekroczyła próg jego domu, zawiało
chłodem. Nie przypominała tej samej osoby, która prosiła o spotkanie, to nie
mogła być ona. Już dawno uświadomił
sobie, że Lisa ma dwie twarze.
Mieli porozmawiać nad przyszłością, co planują zrobić, czy zostaną
przyjaciółmi i podtrzymają kontakt. Chciał, aby ich relacje były normalne, by
nie musieli rzucać się mięsem w mediach, tworząc śmieszną nagonkę na poprzedni
związek. Lisa mimo iż w pewnym momencie przełamała się i ustąpiła, to w dalszym
ciągu dawała mu do zrozumienia, że nic z nich już nie będzie. Ten czas
przeminął i muszą ułożyć życie na nowo. Jedynym pozytywnym elementem spotkania
były przeprosiny Lisy za wszystko, co zrobiła źle, kiedy już miała wychodzić.
Jej serce zmiękło i zgodziła się na spotkania, po czym opuściła go. Został sam
z kłębkiem dręczących myśli. Michael był zmęczony całą tą sytuacją, a spotkanie
przyniosło mu więcej wątpliwości niż rozwiązań.
- Panie Jackson, za chwilę będziemy na miejscu. – Usłyszał niski głos
swojego ochroniarza, który uratował bruneta przed jeszcze większym pogłębieniem
się w analizę smutnych, życiowych wydarzeń.
- Dziękuję. Dzisiaj nie będziesz musiał za mną iść, chyba że gdzieś
wyjdziemy z jej mieszkania. – Oznajmił krótko i dostrzegając blok dziewczyny,
odpiął pasy, a następnie szybko wysiadł z wozu. Pewnym krokiem podążył w stronę
klatki schodowej, gdy uświadomił sobie, że nie zna numeru mieszkania. Szybko
zadzwonił do Sophie, która chwilkę później wyszła do niego i przywitała ciepło.
- Chodź Jeff, Michelle nie może się doczekać, aż cię pozna. – Zaśmiała
się i ruchem ręki nakazała iść za sobą.
Kiedy weszli do mieszkania zobaczył, jak bardzo artystyczną duszę ma jego
koleżanka. Jej dom wyglądał jak galeria sztuki, wszędzie wisiały piękne,
przykuwające spojrzenie obrazy. – Jeff, to jest Michelle, Michelle to jest
Jeffrey. – Sophie przedstawiła ich sobie, a Michaelowi wydawało się, że gdzieś
ją już kiedyś widział, tylko nie pamiętał dokładnie gdzie. Możliwe, że Michie
kręciła się po Sunset podczas jego poprzednich spacerów i rzuciła się w oczy.
- Sophie mi o tobie opowiadała, ponoć zajmujesz się muzyką.
- Tak, ale to nic szczególnego. Kręcę się wokół zespołów, zajmuję
nagłośnieniem i takimi sprawami. A ty co robisz?
- Razem z tą panią – wskazała na swą wyszczerzoną przyjaciółkę –
pracujemy w The Roxy. Przy czym, ja mam po pracy luz, a ona zasuwa przy
obrazach. Sam zresztą widzisz. – Pokazała na dzieła Sophie, a ta lekko się
zarumieniła. Jeffrey był pierwszą osobą „z zewnątrz”, której pokazywała swą
sztukę. Była nieco skrępowana, ale też podekscytowana.
- Wow, muszę przyznać, że masz ogromny talent. Ile tego masz? – Spojrzał
z zachwytem na brunetkę, a jej twarz przybrała jeszcze intensywniejszy kolor.
- Może z trzydzieści obrazów. Więcej mi się nie zmieści do pokoju, a
nie chcę zastawiać całego mieszkania. Chcesz zobaczyć resztę? – Zaproponowała
nieśmiało, a kiedy Michael zgodził się, rozpromieniała i ukazała szereg
bielutkich ząbków. –Sama nie wiem, co robić z tyloma pracami. Szkoda ich
wyrzucać, ale z drugiej strony muszę mieć miejsce na nowe.
- Nie próbowałaś ich sprzedawać? Są wspaniałe! – Okręcił się wokół
siebie, po kolei analizując każdą pracę.
- Dziękuję. – Uśmiechnęła się serdecznie. – O! Poczekaj, zapomniałam,
że mam coś dla ciebie. – Przybrała tajemniczy wyraz twarzy, a Michael zastygł w
oczekiwaniu. Sophie powoli wyciągnęła zza szafy sporych rozmiarów obraz,
odkryła go z narzuconej płachty i pokazała mężczyźnie, któremu jak na zawołanie
zalśniły oczy. – Podoba ci się? – Spytała z nadzieją, lecz kiedy nie odpowiadał
przez dłuższy czas, straciła pewność siebie i speszyła się. Michael jak
zaczarowany analizował to, co dane mu było ujrzeć. Obraz przedstawiał jego
ukochanego Piotrusia Pana trzymającego za rękę Wendy podczas lotu nad
zamglonym, pochłoniętym mrokiem nocy Londynem, oświetlonym jedynie blaskiem
księżyca. Za nimi podążali bracia Wendy oraz dzwoneczek. Całokształt
prezentował się naprawdę baśniowo. Michael delikatnie przejechał opuszkami
palców po obrazie, wyczuwając jego chropowatą fakturę.
- Sophie, to jest po prostu… piękne. Nie wiem jak ci dziękować. –
Przytulił ją mocno, jakby w ten sposób chciał wyrazić stopień wdzięczności. Już
wiedział, gdzie zawiśnie obraz. W Neverlandzie, najlepiej na widoku, by mógł go
codziennie podziwiać.
- Cieszę się, że ci się podoba. – Zaśmiała się widząc jego rozanieloną
minę. Nie sądziła, że ten drobiazg sprawi mu aż tyle radości. Tym bardziej
czuła dumę, że to jej dzieło i komuś naprawdę się spodobało. Praca jednak nie
poszła na marne, mimo iż delikatnie z nią przesadzała.
- Podoba? Ja jestem zachwycony! Jeszcze raz dziękuję. Skoczę go zapakować
ostrożnie do samochodu. Właśnie, może wyskoczymy gdzieś na spacer? Ładna
dzisiaj pogoda. Michelle idziesz z nami? – Uśmiechnął się do czytającej coś
dziewczyny.
- Nie chcę wam przeszkadzać, a dodatkowo wybaczcie, lecz w telewizji
puszczają dzisiaj powtórkę MTV Video Music Awards z ubiegłego roku, które było
tak genialne, że nie mogę go przegapić. Michael Jackson, Janet Jackson, Slash,
Green Day, wiecie, jest co oglądać. Także ja tu zostanę, a wy bawcie się
dobrze. – Uśmiechnęła się serdecznie i puściła im oczko, po czym zadowolona
usiadła przed telewizorem. Michael w duchu błagał, aby dziewczyna nie
skojarzyła jego głosu no właśnie… z jego głosem! To mogło by popsuć cały plan.
Chciał ujawnić się Sophie, lecz nie teraz i nie w takich okolicznościach. Pospiesznie
spakował obraz i razem z przyjaciółką opuścił jej mieszkanie. Udali się w
stronę pobliskiego parku, który chociaż niewielki, dawał możliwość odetchnięcia
od miejskiego zgiełku. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, kiedy usiedli
pod drzewem i obserwowali otaczającą naturę. Ostatnie promienie głaskały ich
twarze, a oni siedzieli z zamkniętymi oczami poddając się tej drobnej
przyjemności.
- Sophie, czy to przez malarstwo wylądowałaś ostatnio w szpitalu, bo wspominałaś
coś, że przez pasję? - Spojrzał na nią, miała dalej przymknięte powieki i
zażywała kąpieli słonecznej. Rzeczywiście dużo schudła przez ten tydzień i jej
twarz, choć dalej radosna nabrała zmęczonego wyrazu, co trochę go zaniepokoiło.
- Cóż, trochę przesadziłam, przyznaję. Bardzo zależy mi na dostaniu się
do szkoły plastycznej. Muszę cięgle ćwiczyć, a że w dzień nie mam czasu, to
zarywałam noce. Wiem, głupie to, ale nie umiałam się powstrzymać. - Westchnęła
cicho na wspomnienie ostatnich wieczorów, podczas których nie potrafiła opanować
chęci tworzenia. Całkowicie oddawała się sztuce, która była dla niej jedną z
najważniejszych rzeczy w życiu.
- Nie, to nie jest głupie. Rozumiem cię. Niedługo z pewnością
osiągniesz cel. - Uśmiechnął się lekko. W głowie tworzył plan, jak pomóc jej
się zrealizować. Często czuł to co Sophie. Pojmował jej chęci jak nikt inny, w
końcu też był artystą. Niejednokrotnie zarywał noce, kiedy miał wenę i pisał
piosenki.
- Tak myślisz? - Otworzyła oczy i spojrzała z nadzieją w jego stronę.
- Oczywiście, że tak. Masz ogromny talent, który wkrótce ktoś ważny w
tej dziedzinie doceni. - Rozmowę przerwały im pierwsze dźwięki "Kiss"
Prince'a. Spojrzeli na źródło dźwięku. Jakieś dzieciaki tańczyły do piosenki
puszczanej z niewielkiego boomboxa.
-Kiedyś śmigałam z bratem po Nowym Jorku jak oni. - Wskazała na grupę
tancerzy. - Kochałam to robić. Chodziłam na jazz, a później na taniec
nowoczesny. Zanim zaczęłam malować marzyłam o karierze w studiach tańca na
Broadway'u. - W głębi serca tęskniła za
tańcem i czasami żałowała, że nie poszła w tym kierunku. Może byłoby jej
łatwiej się wybić? Teraz jednak było za późno.
- Już nie tańczysz?
- Odkąd wyleciałam z Nowego Jorku. Ponownie w grę wchodzą pieniądze.
Dodatkowo, czasowo bym nie wyrobiła. Wieczorem idę do pracy, a rano staram się
wysypiać i tak w kółko. Może jednak kiedyś... Sama nie wiem, czy podołałabym.
Nie robiłam tego od czterech lat.
- To jak jazda na rowerze, tego nie da się zapomnieć. - Uśmiechnął się
szeroko. - Chodź idziemy do nich, zobaczymy czy coś jeszcze potrafisz. - Wstał
i pociągnął ją za rękę, a dziewczyna była w stanie krzyknąć coś w stylu
"Chyba całkiem powariowaliśmy." - Cześć młodzieży, możemy się
przyłączyć? - Spytał grupkę zdezorientowanych dzieci, która jednak bez wahania zgodziła
się. Razem szaleli do końcówki utworu Prince'a. Tuż po nim usłyszeli "I Wanna
Dance with Somebody" Whitney Houston i muzyka zawładnęła nimi na dobre.
Nie przejmowali się ludźmi przechodzącymi obok i wgapiającymi się w nich jak w
dziwolągów, czerpali radość z tego co kochali. Michael spoglądał na Sophie,
która uśmiechnięta od ucha do ucha wykonywała kolejne, typowe dla funku kroki.
Musiał przyznać, że miała bardzo dobry warsztat i wyczucie rytmu, aż przyjemnie
było na nią patrzeć.
- Dzieciaki co tam jeszcze macie? - Zapytała uśmiechnięta, kiedy
kawałek dobiegł do końca.
- A no mamy "Smooth Criminal" Michaela Jacksona, "I Feel
Good" Jamesa Browna, "Wake Me Up Before You Go Go" Georga
Michaela. Trochę tego jest.
- Dawaj "Smooth Criminal", ćwiczyłam to w szkole tanecznej.
Pamiętam, na tą piosenkę był istny szał, każdy chciał się nauczyć jej układu. - Michael uśmiechnął się
w duchu i usiadł na ławce pod pretekstem odpoczynku. Nie mógł się zdradzić, a
dodatkowo pragnął zobaczyć jak brunetka poradzi sobie w jego choreografii.
Zaskoczyła go kolejny raz tego wieczoru. Ruchy Sophie były dopracowane prawie
do perfekcji, jakby ćwiczyła je codziennie, pełne gracji i wdzięku. Dzieciaki
otaczające ją, tylko nadawały tej sytuacji uroku. Michael czuł się nad wyraz
przyjemnie podziwiając małe, uliczne show, które z czasem przyciągnęło większą
liczbę gapiów. Układ rzeczywiście wyglądał dobrze, zwłaszcza że dzieci również
go umiały.
- O matulu, dawno się tak nie ubawiłam. - Rzuciła Sophie, kiedy
piosenka dobiegła do końca i mogła usiąść obok swojego towarzysza. - Nie było
najlepiej, bo dość długo nie tańczyłam i wypadłam z formy, ale pod kątem zabawy,
było cudnie.
- Bardzo dobrze ci poszło, nie wiedziałem, że potrafisz tak śmigać.
- Naprawdę? Dziękuję ci. Czemu nie chciałeś zaszaleć do "Smooth
Criminal"? Z tego co widziałam, to tańczysz doskonale. Uczęszczałeś do
jakiejś szkoły?
- Nie znam za bardzo układu tej piosenki. - Zmyślił na poczekaniu, aż
sam miał ochotę się śmiać. Gdyby obudzono go w środku nocy i puszczono urywek,
doskonale wiedziałby od jakiego kroku zacząć. Trochę bolało go fakt, że nie
mówił prawdy. Teraz było to nawet pomocne, aby dowiedzieć się czegoś o sobie,
lecz w niedalekiej przyszłości mogłoby odwrócić się przeciwko niemu. Sophie
ciężko będzie wybaczyć mu te kłamstwa, bardzo dobrze o tym wiedział. - Ogólnie
to jestem samoukiem. Dużo tańczyłem w domu z braćmi, oglądałem występy Freda
Astaire'a i tak się uczyłem.
- Masz rodzeństwo? - Spytała zaskoczona. Faktycznie do tej pory nic o
nich nie mówił.
- Tak, moja rodzina jest dość duża. - Uśmiechnął się, nie chcąc
zdradzać szczegółów. - Kiedyś poznam cię z moją siostrą, na pewno się
polubicie.
- W takim razie nie mogę się doczekać. - Odwzajemniła uśmiech. -
Chodźmy już, ściemnia się. – Zadrżała, wypowiadając zdanie i wstała z ławki. Michael
zrobił to samo i razem udali się w stronę jej bloku.
_____________________________________________________________
Wstawiam dla Was obraz, który był dla mnie inspiracją i o którym mowa
w rozdziale. W rzeczywistości należał do Michaela i znajdował się w Neverlandzie,
a kilka lat temu został zlicytowany.